Warsztat samochodowy jest klasycznym usługodawcą. Świadczy usługi na rzecz klienta, który zleca konkretne naprawy czy czynności obsługowe. Placówka serwisowa ma się z tych zadań wywiązać w sposób zadowalający dla klienta. Czy na tym koniec? I tak, i nie. Uważam, że solidny wykonawca naprawy lub czynności obsługowych powinien także umieć przekazać klientowi swoje spostrzeżenia, odnoszące się do zauważonych niesprawności i usterek – tych zwłaszcza, które mogą stanowić zagrożenie dla bezpiecznego korzystania z pojazdu.

Wyjąwszy te zlecenia, które wynikają z gwarancyjnego kalendarza przeglądów i czynności obsługowych, statystyczny zmotoryzowany z reguły powierza swoje auto mechanikom nie częściej, niż dwa razy w roku: u progu sezonu jesienno-zimowego i na początku okresu wiosenno-letniego. To wynika z naturalnej potrzeby dostosowania samochodu do odmiennych warunków eksploatacji w porze jesieni i zimy oraz w czasie wiosenno-letnim.

Na co liczy przeciętny właściciel/użytkownik pojazdu? Na to, że fachowiec rozpozna nie tylko wszelakie istniejące usterki, ale także wiedziony instynktem i doświadczeniem odgadnie takie ewentualne defekty, które dopiero mogą się przydarzyć w nieodległej przyszłości. Zdarza się, że klient oczekuje od serwisantów talentów niemal cudotwórczych – i to oczywiście są oczekiwania pozbawione realizmu.

Ale bywa tak, że da się w porę przestrzec klienta przed czyhającymi nań pułapkami i zagrożeniami. Warto poświęcić klientowi nieco czasu, aby nie tylko przekazać zdawkowe obserwacje i uwagi po wykonaniu napraw czy przeglądu pojazdu, a na koniec przedłożyć mu rachunek do zapłacenia. Wypada tak postąpić wtedy zwłaszcza, kiedy klient sprawia wrażenie osoby mało doświadczonej, a czasem nawet zagubionej w tajnikach poprawnej i bezpiecznej eksploatacji pojazdu.

Zimowe pułapki

Zima niesie ze sobą wiele zagrożeń; nie wszyscy są przygotowani, by stawić im czoła. Jeżeli z punktu widzenia właściciela czy szefa placówki serwisowej chcemy zaskarbić sobie wdzięczność i lojalność klienta, jeśli chcemy go związać z naszym warsztatem – nie szczędźmy informacji i porad, które bardzo przydadzą się i tym mniej doświadczonym, i tym kompletnym laikom. Właśnie teraz, z perspektywy już trwającego sezonu zimowego, wyraźnie widać to, na co należy zwracać uwagę.
Trwa pora wyjątkowo trudna dla kierowców i również dla pojazdów. Na ogół kierowcy są świadomi, że w odpowiednim momencie trzeba zamienić opony letnie na zimowe, które dzięki specyficznemu składowi mieszanki gumowej i rzeźbie bieżnika zapewniają lepszą przyczepność w warunkach ujemnej temperatury oraz mokrej czy oblodzonej lub ośnieżonej nawierzchni.
Ale przy okazji zmiany ogumienia mechanik ma dostęp do elementów układu hamulcowego i może kompetentnie ocenić stan zużycia tarcz, okładzin, zacisków czy przewodów. Trzeba też przypominać użytkownikom o konieczności wymiany płynu hamulcowego w cyklu dwu-trzyletnim. Właściwe działanie układu hamulcowego jest szczególnie ważne zimą, w warunkach ograniczonej i bardzo zmiennej przyczepności. Ze strony układu jezdnego równie istotny jest stan techniczny zawieszenia, bo ono także wpływa na długość drogi hamowania.
Skuteczność hamowania zależy również od uwarunkowań i ograniczeń, w jakich działa kierowca; od tego, jak szybko sygnał o niebezpieczeństwie dotrze do kierowcy. W ten sposób dochodzimy do roli widoczności.
Składa się na nią poprawne ustawienie reflektorów, dobry stan wycieraczek (nie żałujmy paru złotych na nawet coroczną wymianę gumowych piór), właściwe działanie nawiewu powietrza (lub klimatyzacji), a także z odpowiednim wyprzedzeniem napełnienie spryskiwaczy szyb zimowym płynem niskokrzepnącym.
Kierowcy mniej doświadczeni mogą jeszcze nie wiedzieć, że bez sprawnego akumulatora nie sposób spokojnie przetrwać zimy. Na wszelki wypadek przydają się też kable rozruchowe do „pożyczenia” prądu z baterii innego samochodu. W aucie pod ręką powinna też być skrobaczka do oczyszczania szyb i miotełka do usuwania śniegu.

Bezpieczeństwo wynika z wielu czynników

Auto dobrej marki, odpowiednie opony i wszelkie inne elementy zimowego ekwipunku przynoszą czasem niekorzystny skutek w postaci nadmiernej pewności siebie, jaką zaczyna w sobie czuć ten i ów kierowca. Zima zaś nakazuje pokorę, a więc konieczność jazdy w dwójnasób ostrożnej, przewidującej i dostosowanej do chwilowych warunków. Podróżując samochodem, przemierzamy setki kilometrów i stykamy się z dużą zmiennością warunków. Strefa odwilży może po kwadransie zamienić się w obszar gołoledzi, z odcinka suchego możemy wjechać na fragment drogi pokrytej śniegiem.

Nawet najlepsza sezonowa opona nie jest rękojmią stuprocentowego bezpieczeństwa – bezpieczeństwo jest bowiem funkcją wielu zmiennych, a zachowanie kierowcy zawsze odgrywa rolę decydującą. Dobrze jest więc, kiedy doświadczony, życzliwy i dbający o klientów właściciel serwisu stara się edukować kierowców w tym zakresie.
Smutna konstatacja

Kierowcy kończący kurs prawa jazdy w zasadzie nie otrzymują w trakcie szkolenia niezbędnej porcji wiedzy o problemach, poruszonych w tym artykule. Najczęściej praktyczna nauka jazdy jest u nas ograniczona jedynie do przygotowania kursanta do zdania egzaminu. Wyćwiczone podstawowe manewry, wklepana niemal na pamięć typowa trasa jazd egzaminacyjnych z ewentualnymi pułapkami, które na niej może zastawić egzaminator. Wiem, o czym piszę, bo mieszkam w pobliżu ośrodka egzaminacyjnego, w okolicach którego w promieniu 2–3 kilometrów są przeprowadzane jazdy egzaminacyjne. Ich trasy są łatwe do przewidzenia, więc na nich grupują się watahy „elek” i zawłaszczają ulice w całej dzielnicy, zamieniając je w jeden wielki plac manewrowy. Instruktorzy nawet nie próbują udawać, że mają jakieś inne ambicje ponad to, by kursanta jak najlepiej przygotować do egzaminu na prawo jazdy. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że jeśli już w którymś kolejnym podejściu kursant zda wreszcie egzamin, to w gruncie rzeczy zupełnie nie rozumie, czym w praktyce powinien być ruch drogowy – jaka jest jego logika i filozofia?
Nawet już nie wspominam o tym, że posiadacz nowiutkiego prawa jazdy z zasady nie rozumie, jak poprawnie eksploatować pojazd. Młody kierowca nie zdaje sobie sprawy, kiedy powinno się optymalnie zmieniać przełożenia. Albo czy podczas hamowania trzeba wysprzęglać napęd, czy go nie wysprzęglać – i od czego to zależy.
Poziom wiedzy i umiejętności „świeżych” kierowców jest dość nikły. Wiele osób jeździ po prostu kiepsko – i to zarówno pod względem bezpieczeństwa, jak i zgodności z zasadami użytkowania pojazdu. Właśnie tutaj zaczyna się ważne zadanie dla coraz liczniejszych szkół doskonalących. Ale nie wszyscy nowicjusze po pierwsze mają do nich dostęp, a po drugie tylko niektórzy czują potrzebę doszkolenia się. Większość uważa się już za mistrzów kierownicy.
Jeżeli nawet uznać, że rolą stacji serwisowych i warsztatów samochodowych jest obsługiwanie i naprawianie pojazdów, to jednak warto z pozycji ich właścicieli czy szefów przyjąć pewne dodatkowe zobowiązanie; zadanie edukacyjne, polegające na poszerzaniu horyzontów wiedzy tych klientów, którzy są jeszcze mało doświadczeni.

Gorąco do tego zachęcam – zwłaszcza teraz, kiedy zimowe warunki eksploatacyjne nie rozpieszczają nas, a często przynoszą zaskakujące trudności.


 Dobrych rad nigdy dość

Każdy jest kowalem swego losu, każdy odpowiada za swe czyny i trudno dla każdego być niańką. To prawda, ale edukacja, perswazja czy dobra rada mogą czynić cuda.

Od właściciela pomocy drogowej z Zagłębia Dąbrowskiego usłyszałem kiedyś ciekawą opowieść o kierowcy, który dopiero po rozbiciu auta dowiedział się, że zimowe opony w ciągu gorącego lata są tak samo niebezpieczne, jak letnie gumy w mroźną zimę. Naiwnie wierzył, że latem można sobie „dodrzeć” zimowe ogumienie, a w dodatku zaoszczędzić na przekładaniu opon. No i przy upalnej pogodzie „odpłynął” na gumach nazbyt miękkich i z bieżnikiem niedostatecznie przyczepnym, zupełnie nieprzystosowanym do gorącej nawierzchni…

Z kolei od mechanika, który prowadzi serwis na obrzeżach spowitego w smogu Rybnika, dowiedziałem się o ciekawej akcji edukacyjnej, prowadzonej przez niego samorzutnie – z własnej inicjatywy i dobrej woli. Otóż przed sezonem zimowym stara się on poświęcić dwie-trzy minuty na przekonywanie swych klientów, by poniechali nieco barbarzyńskiego i bardzo szkodliwego nawyku rozgrzewania samochodów na mrozie. Praktycznie zdecydowana większość aut ma układy elektronicznego sterowania jednostką napędową, które bez przeszkód same sobie radzą z dostosowaniem zapłonu i składu mieszanki do panującej temperatury, więc wystarczy zapalić silnik, odczekać krótką chwilę, aż pogasną lampki kontrolne, a zgęstniały na mrozie olej nieco się rozrusza – i potem po prostu powoli jechać przed siebie, stopniowo i rozsądnie przyspieszając. Wielu kierowcom trzeba mozolnie wpajać wiedzę o tym, że rozgrzewany na postoju (zatem pracujący bez obciążenia) silnik emituje najwięcej szkodliwych substancji, które przyczyniają się do powstawania smogu. Wobec tego nie należy nagrzewać silnika (on tego wcale nie wymaga), lecz trzeba po krótkiej chwili ruszyć – i po prostu jechać.

Te działania edukacyjne śląskiego mechanika samochodowego warto porównać z powszechną zimową praktyką. Każdego chłodnego poranka w różnych zakątkach kraju odbywa się „misterium rozgrzewania”. Na czym polega – wie każdy z czytelników. Najpierw „odpalenie” silnika, później kilka minut przeznaczonych na zeskrobywanie szronu, śniegu lub lodu z szyb auta, potem jeszcze spokojne wypalenie papierosa i ponarzekanie z sąsiadem na temat stanu dróg, wreszcie zajęcie miejsca za kierownicą – w sumie nawet dziesięć minut kopcącej na jałowym biegu jednostki napędowej. W tym czasie tumany spalin, które łączą się z emisją z kolejnych samochodów, tworzą smrodliwy i duszący obłok, który spowija ulice i całe osiedla. Ekologiczne barbarzyństwo.

Są osoby, które znajdują usprawiedliwienie dla takiego zachowania. Tłumaczą, że wątłe zdrowie nie pozwala im wsiadać do zimnego wnętrza, więc muszą solidnie rozgrzać auto. Niektórzy nawet dodają, że muszą nagrzać wnętrze auta do takiego stopnia, by stajał śnieg na dachu – i to tłumaczenie jest już zupełną umysłową aberracją.


Grzegorz Chmielewski