Gdy moja córka spędzała jeszcze czas w przedszkolu, a ja miesiącami peregrynowałem po świecie, miałem trudności w wytłumaczeniu jej reporterskiego zawodu, któremu poświęca się tato. Gdy mówiła koleżankom i kolegom, że tata jest podróżnikiem, brzmiało to niezbyt precyzyjnie i mało wiarygodnie. Żeby więc córce w poszerzaniu przedszkolnej wyobraźni pomóc, zorganizowałem dla jej przyjaciół wystawę fotografii.

Pokazałem dzieciom kilkadziesiąt fotogramów, na których uwieczniłem dzieci sześciu kontynentów. Sześciu, bo na Antarktydzie dzieci spotkać trudno. Przygotowując wielkoformatowe fotografie, w kilku przypadkach odkryłem też dla siebie sporo kadrów, które na ekranie laptopa nie robiły specjalnego wrażenia, ale po powiększeniu…

Dlaczego lubię fotografować dzieci? Pewnie z powodu podróżnej tęsknoty za dziećmi własnymi. Ale też dlatego, że… dzieci nie pozują. A więc nie kłamią! Nikogo nie udają. Nikogo nie naśladują. Nie dbają o to, w co są ubrane. Nie poprawiają fryzur. W dodatku dziecięca ufność i naiwność pozwalają podejść z aparatem o wiele bliżej niż do fotografowanych dorosłych lub zwierząt. I gdy już kontakt wzrokowy jest nawiązany, dziecięce spojrzenia i uśmiechy czynią każdy kadr wyjątkowym. Tutaj przedstawię tylko kilka ulubionych zdjęć, które powstawały w ciągu ostatnich kilkunastu lat.

Kambodża

Na przedmieściach niezbyt pięknego Phnom Penh, kambodżańskiej (a właściwie kampuczańskiej, żeby być poprawnym) stolicy, szukałem tematów dalekich od turystycznej rutyny. I tak trafiłem na… wysypisko śmieci. Kilka hektarów pokrytych śmieciowym kompostem! W podzwrotnikowym klimacie wysypisko śmieci potrafi zamęczyć zapachem. Tymczasem okazało się, że kambodżańska bieda ma też swój „śmieciowy” folklor. Po prostu na śmietnisku mieszkają najbiedniejsi. I przegrzebują stosy odpadów, które już nikomu do niczego się nie przydadzą, w poszukiwaniu czegokolwiek, co można by zamienić na miseczkę ryżu.. Dorośli i młodzież pracują w mozole, a dzieci… bawią się tak samo, jak te najbogatsze w Disneylandzie.

Nie pamiętam już imion dwóch uroczych dziewczynek, które uśmiechnięte i chyba szczęśliwe, że ktoś poświęca im odrobinę uwagi, pozowały mi przez kilka minut. Podarte ubranka, brudne buzie, ale radosne, szczęśliwe oczy…

Australia

W społeczeństwach rozwiniętych fotografowanie dzieci traktowane jest ostatnio raczej podejrzliwie. W Australii (i tylko w Australii) dwukrotnie zdarzyło mi się, że moja pasja fotograficzna spotkała się z zainteresowaniem policji. Raz nawet zabrano mnie na komisariat, aby sprawdzić, czy rzeczywiście jestem polskim dziennikarzem. Nawiasem mówiąc, w pełni taką ostrożność popieram. I jako rodzic, i jako reporter.

Widoczna na zdjęciu mała Australijka, jak widać, wcale nie była zachwycona moim fotograficznym skupieniem. Zdążyłem pstryknąć zaledwie raz… i uciekła. Żeby nie być uznanym za podglądacza, pokazałem kadr jej rodzicom i nawet wysłałem im mailem zdjęcie. A wszystko zaczęło się przypadkowo. Zwiedzałem i fotografowałem niezwykłe formacje skalne w parku krajobrazowym na Kangaroo Island niedaleko Adelajdy. Choć Wyspę Kangura zamieszkuje kilka tysięcy osób zajmujących się rolnictwem, to praktycznie cała jest parkiem narodowym chroniącym endemiczną faunę i florę. Szukałem na wyspie kangurów, a na jej wybrzeżu lwów morskich. Jednak najmilszą pamiątkę mam właśnie dzięki dziewczynce, która ukazała się w kamiennym oknie…

Kirgistan

Kotliny górskie Azji Środkowej przez większą część roku są skute mrozem i bezludne. Jednak krótki sezon pasterski (od połowy czerwca do końca sierpnia) wygania całe rodziny na wysokogórskie połoniny.


Na dziesięć tygodni ludzie przenoszą się na hale. Mieszkają w tradycyjnych jurtach i doglądają stad koni, owiec, a ostatnio również jaków. Przez pozostałą część roku mieszkają w miasteczkach i wsiach położonych ok. dwóch tysięcy metrów niżej. Dorośli mają na wypasie sporo pracy, a dzieci – coś w rodzaju wakacji. Dziewczynki, zgodnie z tradycją, pomagają w przydomowych (a właściwie przyjurtowych) pracach, a chłopcy uczą się pasterstwa. Oczywiście konno. Już przed dziesiątym rokiem życia ich umiejętności jeździeckie są wprost cyrkowe. Wielokrotnie próbowali iść ze mną w zawody, a przecież włóczę się kirgiskimi szlakami samochodem terenowym. Zwykle te wyścigi wygrywałem, a czasem celowo zwalniałem z obawy, że jeździec straci kontakt z siodłem. Jednak wszystkie upadki z konia były zawsze kwitowane przez pasterzy salwą śmiechu. Nigdy też w Kirgistanie nie szukałem pasterzy. Po prostu pojawiali się, zaciekawieni przybyszem, gdy gdzieś biwakowałem. Często przychodzili już o świcie i cierpliwie czekali, aż wyczołgam się ze śpiwora. A gdy sięgałem po aparat, zwykle zaczynał się jeździecki popis. U nas, gdzie chłopcy zaczynają się nosić po męsku od krótkich spodenek, a w Kirgistanie kowboj zaczyna karierę na osiołku. A potem siedzi w siodle śmigłego konia długo i szczęśliwie…

Rumunia

Włócząc się po pograniczu rumuńsko-ukraińskim, śladami legionowych okopów I wojny światowej, przygotowany byłem na historyczne wzruszenia i nostalgię. Tymczasem tam, gdzie z Maramuresz można spoglądać w stronę Czarnohory i Popa Iwana, spotkałem szczęśliwych Cyganów. Obozowisko rozłożyli w lesie. Mieszkali w koczowisku prymitywnych foliowych namiotów. Kobiety w dzień zbierały grzyby i jagody. Mężczyźni w dzień kłusowali, a zarobek przepijali w oddalonej o kilka kilometrów karczmie. Tymczasem dzieci cieszyły się wolnością taboru. Bez elektryczności, bez telefonów, bez klawiatur, bez internetu, bez zabawek, bez szkoły, często bez butów. Wolnością obdartą, wolnością niedomytą, wolnością głodną. Ale uśmiechniętą…

Koniec części pierwszej.

Tekst i zdjęcia:

Przemysław Osuchowski