Gdy moja córka spędzała jeszcze czas w przedszkolu, a ja miesiącami peregrynowałem po świecie, miałem trudności w wytłumaczeniu jej reporterskiego zawodu, któremu poświęca się tato. Gdy mówiła koleżankom i kolegom, że tata jest podróżnikiem, brzmiało to niezbyt precyzyjnie i mało wiarygodnie. Żeby więc córce w poszerzaniu przedszkolnej wyobraźni pomóc, zorganizowałem dla jej przyjaciół wystawę fotografii.
Pokazałem dzieciom kilkadziesiąt fotogramów, na których uwieczniłem dzieci sześciu kontynentów. Sześciu, bo na Antarktydzie dzieci spotkać trudno. Przygotowując wielkoformatowe fotografie, w kilku przypadkach odkryłem też dla siebie sporo kadrów, które na ekranie laptopa nie robiły specjalnego wrażenia, ale po powiększeniu…
Dlaczego lubię fotografować dzieci? Pewnie z powodu podróżnej tęsknoty za dziećmi własnymi. Ale też dlatego, że… dzieci nie pozują. A więc nie kłamią! Nikogo nie udają. Nikogo nie naśladują. Nie dbają o to, w co są ubrane. Nie poprawiają fryzur. W dodatku dziecięca ufność i naiwność pozwalają podejść z aparatem o wiele bliżej niż do fotografowanych dorosłych lub zwierząt. I gdy już kontakt wzrokowy jest nawiązany, dziecięce spojrzenia i uśmiechy czynią każdy kadr wyjątkowym. Tutaj przedstawię tylko kilka ulubionych zdjęć, które powstawały w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
Uganda
Średnia długość życia w Ugandzie ledwie przekracza 40 lat, a przyrost naturalny – mimo zastraszającej umieralności niemowląt – jest olbrzymi. Dzieci jest tam mnóstwo. Są na każdym targowisku, przy każdej drodze, pod każdą jadłodajnią czy sklepem; trafiają też do armii lub partyzantki. Dzieci, idąc pod opiekę armii, uciekają z niebytu. Dziecko-żołnierz nie musi o niczym decydować, gdyż po prostu otrzymuje rozkazy i je wykonuje. Nie musi mieć celu. Cele wyznaczają inni: starsi, mądrzejsi, bieglejsi w sztuce przetrwania. Żołnierz zapomni szybko o naukach matki i ojca. Stanie się okrutnikiem, żołdakiem bez żołdu. W wojsku dzieci uczą się bezwzględności, anonimowości i pogardy dla drugiego człowieka. I płodzą nowe dzieci. W sierocińcach finansowanych przez organizacje charytatywne i kościół żyją ich setki tysięcy. Uwolnienie się z armii jest często dla dziecka przepustką do sierocińca. Wiele z nich kłamie, że były w armii, bo w sierocińcu przynajmniej nie są głodne. Większość ma AIDS.
Dzieci w Ugandzie są uśmiechnięte, gadatliwe, skore do psikusów. Kobiety (nie tylko matki) walczą o byt dzieci. Mężczyźni interesują się dziećmi dopiero wtedy, gdy mogą się im one do czegoś przydać (np. do noszenia w kanistrze wody ze strumienia).
Jednak, mimo że często w Twój obiektyw spoglądają smutne oczy, gdy tylko zagra etniczna muzyka, te dzieci tańczą, śpiewają i zatracają się w radosnych uśmiechach. Takie są. Dopóki nie dorosną…
Chiny
Boom gospodarczy ostatnich dekad sprawił, że Chiny zrezygnowały z polityki „jedna rodzina – jedno dziecko”. Najmłodszych hołubi się jak wszędzie na świecie. No może chłopców hołubi się bardziej. Dziecko jest skarbem rodziców i inwestycją dla dostatniej przyszłości, gdyż starość może być łatwiejsza do strawienia, gdy możesz liczyć na pomoc dzieci. Współcześni Chińczycy masowo migrują za pracą. Gdy w Nowy Rok, zgodnie z tradycją, jadą odwiedzić rodziców, Pekin i inne wielkie miasta pustoszeją, są wymarłe.
Chińscy rodzice obficie inwestują w naukę i rozwój najmłodszych. Wszędzie więc, gdzie rozkwita wewnętrzna turystyka, dzieci jest więcej niż w naszych parkach narodowych i muzeach. Miejscami wyjątkowymi (nie tylko dla turystów zagranicznych) dla obywateli Państwa Środka są między innymi ślady wielkiej przeszłości. O Wielkim Murze Chińskim pamiętamy wszyscy, o klasztorze Szaolin w prowincji Henan wiedzę mamy co najwyżej powierzchowną. Zaskoczeniem dla mnie było, że odbywają się tam odpowiedniki naszych kolonii czy obozów sportowych połączonych z treningami sztuk walki. W pierwszej chwili patrzyłem z zachwytem na synchroniczne ćwiczenia tysięcy dzieci. Dopiero po chwili odczułem niepokój – gdy zobaczyłem, ile w tych ćwiczeniach agresji i ekspresji. Dzieci były z tych wykrzyczanych treningów dumne. Ja patrzyłem z wątpliwościami…
Indonezja
W Dżakarcie zaniosło mnie do portu. Praca dokerów pewnie nie przyciąga uwagi przeciętnych turystów, ale mnie owszem, bo odbywa się w tych samych warunkach, co przed setkami lat. Statki ciągle obsługiwane są siłą ludzkich mięśni, bez suwnic i dźwigów. Setki dokerów, kulisów, tragarzy obojga płci rozładowują i załadowują barki i statki. Stołeczny port jest jednym z najbardziej zatłoczonych i najbrudniejszych miejsc w przeludnionej stolicy. Ponieważ najbiedniejszych (nie tylko w Indonezji) nie stać na opiekunki do dzieci czy przedszkola, dzieci chodzą z rodzicami do portu. I bawią się w pobliżu. Psocą i taplają się w śmieciach na nabrzeżach, a czasem w basenach portowych, w których nie widać wody, bo pokryta jest ona kożuchem odpadków. Choć to jedno z najsmutniejszych miejsc, jakie w życiu widziałem, dzieci były w odróżnieniu od rodziców uśmiechnięte. A już przybysz z daleka, w dodatku z aparatem fotograficznym, wzbudził ich entuzjazm…
USA
Stany Zjednoczone uchodzą za wylęgarnię liberalizmu. W historii rzeczywiście tak było, ale współcześnie USA są raczej matecznikiem konserwatyzmu, szczególnie w sferze rodzinnej, a zatem także pozycja dzieci w rodzinach i w mniejszych lub większych społecznościach jest podstawowa. Dzieci chroni się przed złem tego świata. Dzieci uczy się rywalizacji. Dzieciom przekazuje się wzory. I nie jest istotne, czy są to lekcje dziesięciu przykazań, czy umiejętność strzelania z broni palnej. Dzieci na ogół dorastają w „bańkach” tworzonych przez rodziców. Dopiero wchodząc w dorosłość i samodzielność, przebijają ten idealistyczny balon. Może właśnie dlatego lubię zdjęcie dzieci bawiących się mydlanymi bańkami na trawniku letniskowego domu nad Big Lake na Alasce. Beztroska radość i kolory, które dopiero w dorosłym życiu zszarzeją…
Laos
Na północy tego biednego kraju ciągle trwają plemiona, dla których wioskowa społeczność zagubiona w tropikalnym lesie jest całym światem, a każde drzewo jest zjawiskiem boskim, które przechowuje dusze przodków. Ubogie rolnictwo, poletka zieleniny wyrastające z zalanych wodą tarasów. Bawół, który jest jedyną (poza człowiekiem) siłą pociągową. Kilka sztuk drobiu. Szczury wodne, które też są ważnym produktem kulinarnym. Świnka od wielkiego święta. Uprawa betelu, którego żuciem wieczorami zapełniają czas. Jedynym kontaktem z cywilizacją jest spalinowy generator zasilający pojedynczą żarówkę w ubogim sklepiku oraz archaiczny odtwarzacz wideo, przy którym dorośli skupiają się wieczorami. Kobiety zajmują się wszystkimi pracami gospodarskimi, a mężczyznom przynależy robota budowlana – budowanie prostych domostw na palach, czasem polowanie z wnykami i łapanie ryb.
A dzieci? W świecie bez zabawek, telewizji i innych bajerów na rozrywki nie ma zbyt wiele czasu. Każdy ma jakieś najprostsze obowiązki. „Chłopiec na patyku” zastygł nad wodą ryżowego poletka i pilnuje, by jakiś zwierzęcy intruz nie zniszczył ludzkich starań. Był zdumiony, że jego trwanie na posterunku może być dla kogoś spotkaniem, o którym nigdy nie zapomni…
Tekst i zdjęcia:
Przemysław Osuchowski