Zwykle w trakcie dłuższych i całkiem krótkich podróży szukamy jakiegoś punktu odniesienia w naszej pamięci, w naszej wiedzy, w naszych pragnieniach. Porównujemy wtedy różnice i podobieństwa z różnych sfer. Mogą to być parki narodowe, plaże, architektura, kulinaria. W moich włóczęgach od zawsze porównuję… cmentarze: i te wielkie, sławne, i te małe, prowincjonalne, o których milczą bedekery. Choć nie nekropolie są celem moich podróży, to jednak zwykle przy okazji pytam w nowych dla mnie miejscach: „A którędy na cmentarz?”.

Rosja

W Sankt Petersburgu i w Moskwie jest kilka reprezentacyjnych cmentarzy, z których Rosjanie są dumni. Odprowadza się tam zasłużonych lub oprowadza wycieczki. Więcej jednak prawdy o rosyjskim przemijaniu znajdziecie na prowincji. Cmentarze odwiedza się tam nie tylko przy okazji pogrzebów. W Rosji groby odwiedza się przez okrągły rok. Przy grobach często stoją ławeczki, a i bankiet wspomnieniowy lub imieninowy nie jest niczym dziwnym. Cmentarny piknik suto zakrapiany alkoholem nie jest w Rosji nietaktem, nie należy się także dziwić beztrosce, z jaką na rosyjskich cmentarzach rozproszone są groby. Lokowane są one często zupełnie przypadkowo, bez żadnego porządku, jak nad Morzem Białym (fot. 1). Nie jest łatwo znaleźć konkretny grób, chyba że to mała wioska i wszyscy znali się tam za życia.

Dla mnie miejscem szczególnych wzruszeń jest wiejski cmentarzyk w Wierszynie, niewielkiej osadzie założonej przed 120 laty przez polskich emigrantów (dobrowolnych!) nieopodal Irkucka, w sercu tajgi. Dzięki ciągle trwającej polskiej wspólnocie i odtworzonej niedawno parafii skromny cmentarz pielęgnuje pamięć po pierwszych osadnikach z okolic Chrzanowa. Na zdjęciu (fot. 2) utrwaliłem grób małżeństwa Mitręgów. Stanisław zmarł w roku 1931, Antonina w 1967. Skoro drewniane krzyże przetrwały do dzisiaj, wiejska syberyjska społeczność Wierszyny po polsku szanuje przeszłość i przeszłych…

Ukraina

Cmentarze ukraińskie odwiedzamy w oczywisty sposób wiedzeni sentymentem. Szukamy wspomnień i śladów po Bezgrzesznej i… mamy do tego prawo. Mamy też taki obowiązek. Lwowski Cmentarz Łyczakowski jest dla Polaków miejscem szczególnym i pielgrzymuje tam wielu. Przy okazji w miesiącach cieplejszych to piękna trasa spacerowa, a kwatera Orląt Lwowskich jest tego cmentarza ukoronowaniem – nareszcie godnie odbudowanym. Na fotografii nr 3 przypominam tylko jeden nagrobek, ale za to szczególny. Pochowany był pod nim nieznany z nazwiska obrońca polskich praw do Lwowa, wybrany losowo i przeniesiony do Warszawy w 1925 roku, którego czcimy pod arkadami Pałacu Saskiego jako Nieznanego Żołnierza. W grobie symbolu…

Szczęśliwie łyczakowskie kwatery nie uwieczniają pamięci tylko jednej strony tragicznej historii. Obok utrwalono pamięć ukraińskich Strzelców Siczowych, którzy walczyli o swoją ojczyznę – tak, jak ich potomkowie walczą o nią dzisiaj.

Kenia

Centralna Afryka nie wykształciła trwałego sposobu uwieczniania zmarłych. Ciekawsze cmentarze pozostawiali tu przybysze z daleka, m.in. z Azji i Europy. Koloniści chowali zmarłych na przykościelnych cmentarzach. Najzamożniejsi upamiętniali bliskich w pobliżu domu, tworząc osobisty park wspomnień. Przyznam, że zostawiłem kawałek serca w Kenii, nad jeziorem Naivasha. Przy starym kolonialnym domu stoi zadbany grobowiec Margaret Thaw (fot. 4). Stoi tam od ponad osiemdziesięciu lat i jest przepięknym uzupełnieniem sawannowego krajobrazu. A ponieważ posiadłość ta leży na szlaku migracji zwierząt, codziennie odwiedzają Margaret dziesiątki zebr, guźców i żyraf. Czasami zaglądają tu także drapieżniki. Mogę się tylko domyślać, że gospodyni tego miejsca przed wiekiem znalazła tu swój eden.

Wielka Brytania

Anglikańskie cmentarze pozostały tradycyjne do bólu. Spacerując po prowincjonalnych cmentarzykach przykościelnych, cofamy się o kilka wieków. Choćby nawet groby miały tylko kilkadziesiąt lat, ich forma powtarza wzory dużo starsze. Cmentarz uwieczniony na fotografii nr 5 leży akurat w Kornwalii, ale podobne spotkacie na Wyspach częściej niż tradycyjne puby. Kamienne krzyże służą wieczności dłużej niż jakiekolwiek inne formy upamiętniania, a kameralne nekropolie są też idealnym miejscem na chwilę oddechu lub choćby lektury. Podobne odwiedzam też w kiedyś brytyjskich koloniach – np. w Australii i w Kanadzie.

Francja

Bliscy mi są Francuzi. Ich kultura kulinarna i winiarska mnie urzeka. Lubię też ich cmentarze i odwiedzam je maniakalnie: w Paryżu, w Marsylii, w Nicei. Nastrojowo łączą one przeszłość z współczesnością. O zmarłych się tam pamięta. Mógłbym uprościć obserwacje konstatacją, że to cecha kultury katolickiej. Świeże kwiaty spotkać można przecież na cmentarzach polskich, hiszpańskich, włoskich, a także w całej Ameryce Południowej. Jednak gdy wyjątkowość miejsca łączy pradawną historię, piękny krajobraz i artystyczną formę, całość jest kompletna! Moim ulubionym miejscem w Prowansji jest Saint-Paul-de-Vence, średniowieczne miasteczko na szczycie wzgórza, otoczone winnicami i gajami oliwnymi. Już w XIX wieku stało się ono ulubioną „miejscówką” francuskiej bohemy. Saint-Paul-de-Vence (dzisiaj turystyczną perełkę) kochali też polscy malarze i poeci. Nie byłbym sobą, gdybym nie zachwycał się wiecznym spokojem tamtejszego cmentarzyka. Widać z niego w oddali lazur morza i pokryte śniegiem alpejskie szczyty. Tutejszy grób Marca Chagalla (fot. 6) przyciąga nie tylko wielbicieli kubizmu. Chagall, genialny Żyd z Witebska, był królem Montparnassu, ale ukochał właśnie Saint-Paul-de-Vence i został tutaj na zawsze.

Chorwacja

Z urokiem Prowansji może konkurować Dalmacja. Mam i tutaj swoje ulubione miejsca i ulubione cmentarze. Miejscem wyjątkowym jest Półwysep Pelješac. Niewielkie osady rybackie rozsiane między Stonem i Orebiczem mimo bumu turystycznego zachowały wiele z dawnego uroku. Każda wioska miała kościółek lub choćby kapliczkę i oczywiście cmentarzyk. Lokowano je zwykle tak, aby rozpościerał się z nich widok na amarantowe adriatyckie zachody słońca. Gdy jestem w pobliżu, zawsze zaglądam na maleńki cmentarzyk w Trsteniku (fot. 7). Znajduje się tam zaledwie kilkadziesiąt skromnych grobów na stromym zboczu ponad wioską i malowniczym porcikiem. Nie znam lepszych miejsc na wieczny odpoczynek…

Kirgistan

Odchodzenie na zawsze nie musi mieć wielu ozdób i długiej pamięci. Muzułmański obyczaj, któremu wierni są Kirgizi, nazwałbym odchodzeniem w niepamięć. Kirgiskie groby i cmentarze sprawiają wrażenie tymczasowych, tak jak tymczasowy jest nasz żywot. Wprawdzie zmarłych rodzina czci grobowcem, ale gliniana (rzadziej murowana) konstrukcja w surowym klimacie górskiego Kirgistanu szybko pochłaniana jest przez przyrodę. Ale powrót do matki ziemi może mieć i taki wyraz. Taki nastrój. W kawowym kolorycie Pamiru i Tienszanu rozsypujące się na wietrze nagrobki potrafią być nastrojowo piękne (fot. 8). Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz…

Mongolia

Według europejskich standardów Mongolia jest krajem bezludnym. Terytorium cztery razy większe od Polski, 3 miliony ludności, z czego połowa żyje w stolicy. Z mieściny do mieściny jedzie się więc konno 2 dni, samochodem zresztą – z powodu braku dróg – również. I choć stepu wokół domu co niemiara, cmentarz jest na ogół oddalony od domostw o kilka kilometrów. Czy po to, aby odeszłym zapewnić spokój? Nie wiem. Mongolski buddyjski cmentarz, gdy świeci słońce, wygląda nastrojowo (fot. 9), ale gdy niebo zachmurzy się i gdy zawieje śniegiem, nekropolia tężeje w smutku i osamotnieniu. Może wtedy bliżej jej do lepszego świata i lepszych inkarnacji…

Wietnam

W Indochinach spotkałem się z odwrotnym zwyczajem: gdy bliscy odchodzą, nie odprowadza się ich na dalekie cmentarze, a pamięć kultywuje się przy domu. Zmarłych przypomina się nie tylko w domowej modlitwie i drobnych pamiątkach przy prywatnym ołtarzu. Zmarli często śpią wiecznym snem tam, gdzie żyli. Grób może znajdować się po prostu przy domu, ale może też być wysepką na ryżowym polu. Trudno o bardziej dosłowne odchodzenie do nicości, a zarazem o bardziej wypełnioną szacunkiem i tęsknotą rodzinną formę. Zmarli są po prostu ciągle z bliskimi, a pamięć bardziej trwała. I przy okazji malownicza (fot. 10).

Polska

Jednak ile bym się nie włóczył po świecie, wiem jedno: nie ma piękniejszych i bardziej ukwieconych cmentarzy niż w Polsce. Często spaceruję po krakowskich Rakowicach. Często zabieram też na cmentarze zagranicznych gości. Lubię olbrzymi (jeden z największych w Europie) cmentarz w Szczecinie. Zapraszam gości na Pęksowy Brzyzek w Zakopanem, na okaleczone wojną Powązki. Pięknie jest na ściśniętych cmentarzach w Ustce, w Jaśle. W zadumie peregrynuję po cmentarzach wojennych, choćby w pobliżu Gorlic. Jeszcze piękniej jest na nielicznych ocalałych galicyjskich kirkutach. Smutno mi tylko, gdy przypomnę sobie, co uczyniliśmy z protestanckimi i żydowskimi cmentarzami. Czasem nie pozostał po nich nawet ślad. Dlatego wzruszam się i przypominam swym następcom o obowiązku pamiętania…

Gdy wędruję po Łemkowszczyźnie, zatrzymuję się tylko przy pojedynczych kamieniach (fot. 11), bo po cmentarzach nie ma już śladu. I nadziwić się nie mogę, czemu w naszym wspominaniu jesteśmy tak nieczuli, tak nietrwali… Przecież zasługujemy na trochę więcej niż na symboliczny świat niepamięci takim, jakim go sfotografowałem (fot. 12) na cmentarzu w Przemyślu. A mogło to być wszak gdziekolwiek…

Tekst i zdjęcia: Przemysław Osuchowski