Samochody stają się wciąż doskonalsze. Ich walory eksploatacyjne nieustannie rosną na wielu płaszczyznach, przede wszystkim pod względem bezpieczeństwa i ekologii, ale także ekonomii czy komfortu. I zarazem stają się coraz bardziej skomplikowane.

Dość powszechny jest pogląd, że kierowca, który nawykł do prowadzenia auta o konstrukcji z lat 90. XX wieku, napotyka na spore przeszkody w zaadaptowaniu się do poprawnego wykorzystywania możliwości, jakie stwarza samochód nowej generacji.

Skok na głęboką wodę

Z modelu na model, z rocznika na rocznik auta mają coraz bogatsze wyposażenie. Nie chodzi o takie elementy, jak katalizator, klimatyzacja czy poduszki gazowe, które ćwierć wieku temu były synonimem postępu, a teraz stały się standardem. Przybywa sprzętów, urządzeń i układów, które mają uczynić prowadzenie pojazdu bezpieczniejszym, łatwiejszym i milszym. To wszystko, czym w latach 90. mógł zarządzać kierowca, było sterowane z wykorzystaniem dziesięciu czy piętnastu przycisków i przełączników. Potencjał współczesnego auta jest dziesiątki, a nawet setki razy większy.
To zupełny banał, ale samochód roku 2020 ze swoją elektroniką i cyfrową technologią daje nadzwyczaj szerokie możliwości. Czy jako kierowcy potrafimy sprostać tym wyzwaniom?
Wytwórcy zachłystują się swymi osiągnięciami i mnożą funkcje, w jakie są wyposażane ich pojazdy, zaś potencjalni nabywcy najczęściej zachowują się jak dzieci, które zostały wpuszczone do wielkiego sklepu z zabawkami.
Nowoczesność atakuje na wielu frontach. Ale chyba nie powinniśmy żyć złudzeniami, że algorytmy, automaty, nafaszerowane sztuczną inteligencją urządzenia rozwiążą wszelkie nasze życiowe problemy. Właściwie nawet już nie próbujemy dociekać, jak ta maszyneria działa. Skaczemy na głęboką wodę bez świadomości, czy potrafimy utrzymać się na powierzchni; czy będziemy wiedzieć, jak się tymi narzędziami sensownie posłużyć.

Pułapki nowoczesności

Hybrydowe napędy, które jeszcze dekadę temu były w naszych warunkach czymś egzotycznym, upowszechniły się na tyle, że nikogo już nie zaskakują. Dziś za symbol prawdziwej nowoczesności uchodzą „elektryki”. W nich upatrujemy przyszłość motoryzacji. Elektromobilność napędza marzenia potencjalnych nabywców.
Mimo świetlanych perspektyw, jakie rysują się przed elektromobilnością, wciąż odzywają się niepokorni sceptycy. To oni studzą entuzjastów pytaniami o rzeczywisty poziom tzw. śladu węglowego, czyli sumarycznej wartości gazów cieplarnianych, emitowanych w procesie produkcji pojazdów elektrycznych, a następnie przy wytwarzaniu energii elektrycznej, koniecznej do ich napędzania. Nie brakuje specjalistów, którzy entuzjastom elektrycznych samochodów zarzucają nadmierny optymizm i „liczenie na skróty” zanieczyszczeń i szkodliwości , związanych z wytwarzaniem „elektryków”. Uważa się, że bardzo szkodliwe procesy towarzyszą m.in. produkcji akumulatorów.

Inny obszar wysokiego ryzyka to zupełnie nowe czynniki zagrożenia, dotyczące elektromobilności. Odmienna struktura pojazdu, inne rozmieszczenie mas wewnątrz pojazdów narzucają rozwiązania konstrukcyjne różne od klasycznego samochodu. Ta nowa konstrukcja wymaga stworzenia odmiennej struktury bezpieczeństwa, związanej z odpornością na zderzenia.

W razie wypadku (zderzenia czy pożaru) pojazdy elektryczne muszą być traktowane przez służby ratownicze według zupełnie innych procedur. Dlaczego? Palące się akumulatory wytwarzają tlen i łatwopalne produkty, które podsycają pożar. Należy zatem gasić taki pożar nie wodą, a mgłą wodną, która schładza i zarazem odcina dopływ tlenu. To jest problem nie tylko dla jednostek ratowniczo-gaśniczych, wzywanych do gaszenia pojazdu, który płonie na drodze; to jest jeszcze większy problem dla zarządców podziemnych parkingów, np. w centrach handlowych czy w budynkach mieszkalnych. Na dobrą sprawę administratorzy takich obiektów mogą w pełni zasadnie zakazać „elektrykom” wjazdu. Podobnie skomplikowanie wygląda kwestia akcji gaśniczych w tunelach drogowych. Te sprawy jakoś zupełnie nam znikają z pola widzenia, gdy zachwycamy się elektromobilnością.

Smutna konstatacja: od strony bezpieczeństwa daliśmy się zaskoczyć nowoczesności i jeszcze nie za bardzo wiemy, co z tą kwestią teraz zrobić.

Nieodrobione lekcje

Porywamy się na elektryki, ale mamy też (w całkiem sporej i wciąż rosnącej liczbie) pojazdy hybrydowe, które już przestały być otoczone nimbem tajemniczości. Hybrydy spowszedniały, ale zarazem stały się w znacznej części symbolem szczęścia na wyrost.
Po to, aby w pełni umieć wykorzystać walory napędu hybrydowego, należy wiedzieć, jak się sprawnie posługiwać takim pojazdem. Bez tej znajomości rzeczy hybrydowe auto jest niezbyt sensownym, choć kosztownym ozdobnikiem, bo kierowca, nieprzygotowany od strony fachowej, nie potrafi wykorzystać potencjału ekologicznego i ekonomicznego nowoczesnej jednostki napędowej. Początkujący kierowcy nie znają się na tym, bo na kursach jazdy tego się nie przerabia i pewnie jeszcze długo nic się pod tym względem nie zmieni. Ci zaś, którzy przesiadają się do hybrydy z konwencjonalnego auta z napędem spalinowym, są skazani na krótki instruktaż, udzielony podczas jazdy próbnej przez lepiej lub gorzej przygotowanego doradcę klienta z salonu sprzedaży. Mogą też liczyć na własną dociekliwość w studiowaniu instrukcji użytkowania samochodu i na samodzielność w praktycznym dochodzeniu do odpowiedniego poziomu własnych umiejętności. Niestety, spora część nabywców nowych aut ma wrodzoną awersję do zapoznawania się z instrukcją pojazdu, co z kolei bywa usprawiedliwione niezbyt przystępnym językiem, w którym niekiedy pisane są te instrukcje. W dodatku wiele marek zastrzega, że książka, która nazywa się instrukcją czy podręcznikiem użytkowania samochodu, to zaledwie wstęp, zaś pełny zestaw informacji należy sobie pobrać z Internetu. Bądźmy szczerzy – to nie jest rozwiązanie dla tych, którzy wpadli w sidła funkcjonalnego analfabetyzmu. Tymczasem z badań PISA (Międzynarodowy Program Oceny Umiejętności Uczniów) i OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) płynie smutny wniosek: ponoć aż trzy czwarte Polaków nie rozumie tego, co czyta… Potrafimy łączyć litery w słowa, a słowa w zdania, ale ich nie rozumiemy. Analfabeci funkcjonalni mają kłopot ze zrozumieniem instrukcji obsługi, odczytaniem wykresów i diagramów, nie potrafią wypełnić prostych druków i formularzy, nawet obliczyć reszty przy zakupach; mimo posiadanego wykształcenia nie umieją wykorzystać swej wiedzy do funkcjonowania w życiu codziennym.

Samochody jak gry komputerowe

Dla pokolenia, które wyrosło na smartfonach, tabletach i e-gamingu, nawet najbardziej skomplikowane systemy zarządzające samochodem nie stwarzają barier. Jeśli na desce rozdzielczej (obowiązkowo ze sporym wyświetlaczem sterowanym dotykowo) jest niemal taka mnogość funkcji, jak w samolocie sprzed dwudziestu lat, to przedstawiciele tego pokolenia z wielkim entuzjazmem odnajdują się w swoim żywiole. Niestety – dla psychologów taka sytuacja jest zwiastunem sporego ryzyka. Z badań wynika bowiem, że młodzi kierowcy często traktują prowadzenie auta jak e-gaming. Konsekwencją staje się lekceważenie zagrożeń i traktowanie współuczestników ruchu drogowego jako konkurentów, których należy bezlitośnie ograć.
Ale samochód to nie gra komputerowa. Tutaj akcja toczy się w sposób nieodwracalny, w realnym świecie nie da się zacząć na nowo ani spróbować od początku. Restart nie wznawia akcji. Ułamek sekundy i już jest po wszystkim. Na drodze nikt nie ma taryfy ulgowej. I to jest bolesna konsekwencja traktowania samochodu jak komputera.

Jazda bez trzymanki

Fascynującym kierunkiem rozwoju techniki motoryzacyjnej stały się pojazdy autonomiczne. Wsiądziesz do takiego superauta, wprowadzisz do smartfona punkt docelowy, klikniesz w ekranik, autko ruszy i samo z siebie dowiezie cię na miejsce. Ty możesz sobie w czasie jazdy np. grać w karty, a samochód posłusznie zmierza do celu.
To oczywiście opis naiwny, spłycający głębię przedsięwzięcia, ale to ma z grubsza na tym polegać. Coś na kształt latającego dywanu, który ma magiczną moc przenoszenia swego właściciela. W „Księdze tysiąca i jednej nocy” działy się cuda, a my też w epoce nowoczesności chcemy sięgać po czarodziejskie technologie.
Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że kluczową kwestią jest stuprocentowe zabezpieczenie cyberprzestrzeni przed hakerskimi ingerencjami w ten system. To prawda, na naszych oczach ten projekt rozwija się żywiołowo, „bezzałogowce” są intensywnie testowane m.in. przez Audi, Boscha, General Motors,
Google, Mercedesa, Nissana, Teslę, Toyotę czy Volvo. W Internecie można znaleźć liczne prezentacje takich „zaczarowanych taksówek”, sterowanych komputerowo z wykorzystaniem narzędzi GPS, radarów czy lidarów.
Ale sceptycy ostrzegają przed nadmiernym optymizmem. Zastrzeżenia budzi aspekt cyberbezpieczeństwa. Nawet najdoskonalej chronione systemy komputerowe nie tylko najpotężniejszych korporacji (w tym np. banków czy systemów energetycznych), ale także najbardziej sekretnych zakamarków instytucji militarnych w najpotężniejszych mocarstwach wciąż padają łupem hakerów, działających z pobudek przestępczych, w tym także terrorystycznych.

Grek Zorba w sławnym filmie patrzy na to, jak w gruz rozpada się upragniona kopalnia na Krecie i wypowiada sławne słowa: „Szefie, czyś ty kiedyś widział taką piękną katastrofę?”. Na razie sceptycy straszą, że hakerski atak na systemy zarządzające autonomicznym ruchem drogowym mógłby się skończyć katastrofą po stokroć „piękniejszą”.

Grzegorz Chmielewski