Fotograficzne bezkrwawe łowy to przeżycie mistyczne. A gdy jeszcze mamy okazję oddawać się im w Afryce, gdy polujemy w ostoi dzikiej zwierzyny, gdy podążamy śladami literackich lub filmowych bohaterów, to każdy dzień, każda godzina, każda chwila uwieczniona aparatem jest doznaniem wyjątkowym. Szczególnie gdy podejrzliwy drapieżnik lub niewinna antylopa spotka się z nami oko w oko.

Mój nauczyciel fotograficznego rzemiosła, wybitny krakowski fotoreportażysta Jacek Wcisło, powtarzał, że gdy już widzisz przez obiektyw kadr idealny, zrób jeszcze krok, zbliż się! W obcowaniu ze zwierzętami Czarnego Lądu staram się właśnie tak czynić.

Portret to książę fotografii. Każdy, kto choćby w domu fotograficznie uwiecznia swego czworonoga, wie, że portretowanie ulubieńca jest zajęciem wyjątkowo wdzięcznym. Nie inaczej jest na safari. Gdy już nacieszymy się ogólnymi planami sawanny i epickimi krajobrazami, próbujemy się do zwierząt zbliżyć. Sukcesy? Hmm, nie liczmy na wiele, gdyż dzikie zwierzęta są bardzo płochliwe. Atawizm i inteligencja nakazują im na wszelki wypadek uciekać. Dlatego indywidualne sesje zdjęciowe należą do rzadkości i najczęściej są dziełem przypadku. Po prostu: gdy zwierz okaże się równie ciekawski jak my, zdążymy pstryknąć kilka zdjęć.

Oczywiście pomocny jest właściwy sprzęt – aparat z odpowiednim zoomem; obiektyw 200 mm to warunek minimum, jednak z doświadczenia wiem, że i taki sprzęt do portretowania może nie wystarczać. Dobrze, gdy możemy posiłkować się obiektywem 400–600 mm lub silniejszym oraz sprzętem z odpowiednim elektronicznym stabilizatorem. Wtedy możemy „być blisko” i skupić się na fotografii, a nie wstrzymywać oddech z emocji, iż owiewa nas oddech fotografowanego drapieżnika. Pamiętajmy, że emocje w trakcie takich spotkań są obustronne. Zwierzę fotografowane z odległości kilkudziesięciu lub kilkunastu metrów jest w bardziej komfortowej sytuacji, a gdy jesteśmy bliżej, jego stres widać potem na zdjęciu.

Gdy już znajdziemy sobie dogodną pozycję i nawiążemy kontakt wzrokowy z obiektem naszych westchnień, szukamy odpowiedniego kadru. Nie należy się spieszyć. Dzikie zwierzęta przecież też nam się uważnie przyglądają i „kontrolują” nasze zamiary; obserwują także naszą „mowę ciała”. Jeżeli ocenią, że nie zagrażamy ich bezpieczeństwu, zaczną nas ignorować, a może nawet wejdą w jakąś zabawną interakcję. Cierpliwość jest zatem na safari najwyższą cnotą. A nie jest o nią łatwo, bo emocje chcą nas rozsadzić, gdy drapieżnik nam się przygląda z bliskiej odległości lub gdy zbliża się do nas tak bardzo, że nawet głowa nie mieści się w obiektywie. Zresztą wtedy lepiej nie myśleć o fotograficznych sukcesach, ale o własnym bezpieczeństwie.

Stosunkowo najłatwiej portretuje się afrykańskie zwierzęta najbliższe nam genetycznie. Szympansy i goryle mają genotyp tożsamy z naszym w 97–98%. Choć na ogół nie dostrzegamy osobistego podobieństwa urody i obyczajów do nas samych, to już do wielu naszych znajomych – owszem. Małpy są ciekawskie niczym ludzie. Gdy jesteśmy blisko, patrzą nam w oczy, jakby próbowały nam coś opowiedzieć lub zapytać: „Co tu robisz, intruzie?”. Często zauważymy to dopiero w domu, gdy zrobimy powiększenie zdjęcia. Wielkoformatowe odbitki mogą nas zaskoczyć. A portrety takie – oparte na kontakcie wzrokowym – mogą nas już w domu oczarować. Drobna uwaga techniczna: w takich zbliżeniach (fot. 1, 2, 3, 4) ostrość ustawiamy na policzku zwierzęcia, bo gdy złapiemy ostrość na czubku nosa, twarz wyjdzie rozmyta, nieostra.


Fot. 1


Fot. 2


Fot. 3


Fot. 4


Portretowanie większych zwierząt też ma swoją specyfikę. No bo jak uwiecznić żyrafę, która patrzy na nas zdecydowanie z góry? Ano nie ma wyjścia: trzeba czekać, aż się łaskawie pochyli (fot. 5). Z kolei zwierzaki w wieku przedszkolnym często nie okazują lęku i można podejść do nich blisko, a nawet zrobić zdjęcie „z przyłożenia”, gdy aparat podstawimy np. młodziutkiej zebrze pod brodę (fot. 6). Zebra zresztą jest wyjątkowo wdzięcznym obiektem dla obiektywu i nawet detal (np. fragment całej twarzy zwierzęcia) też może zadowolić nas estetycznie (fot. 7). Wyboru możemy dokonać już w domu, kadrując fotografię na ekranie komputera.


Fot. 5


Fot. 6


Fot. 7

Do antylopy nie uda nam się podejść zbyt blisko. Potrzebny jest teleobiektyw. W dodatku trzeba się spieszyć. Waterbucki i impale (fot. 8, 9) zerkną na nas tylko przelotnie i dadzą nogę. Jeśli zdążymy kilka razy nacisnąć migawkę – nasze szczęście. Nagrodą będzie niewątpliwe dostojeństwo portretowanego rogacza.


Fot. 8


Fot. 9

Do guźca czasami udaje się podejść dość blisko (fot. 10), ale ponieważ to zwierzę nosi nos przy ziemi, trzeba mieć odpowiednią perspektywę. Nie ma wyjścia: fotografujący musi położyć się na trawie. Dopiero wtedy dzikus pokaże nam całą swą urodę.


Fot. 10


Więcej trudności nastręcza portretowanie drapieżników i tych zwierząt, które zagrażają nam swymi gabarytami. Bawół afrykański (fot. 11) może być bardzo niebezpieczny. Atakuje nie tylko potężnymi rogami, ale też stara się stratować intruza. Lepiej więc fotografować go z dystansu. Natomiast podchodzenie do lwów to już igranie z losem. Potrzebny jest doświadczony przewodnik, który podprowadzi nas nawet na bliski kontakt, gdy ma pewność, że drapieżnik jest syty i rozleniwiony (fot. 12).


Fot. 11


Fot. 12


Niektóre z wielkoludów swój majestat prezentują zdecydowanie lepiej z profilu. Nosorożec obserwowany z przodu nie pokaże nam przedmiotu swej dumy – potężnego kła. Nie widać też wtedy jego oczu, więc lepiej fotografować go z boku (fot. 13). Podobnie jest ze słoniem, który z półprofilu lepiej się mieści i komponuje w obiektywie (fot. 14). W innym przypadku jego potężne uszy i trąba będą poza kadrem.


Fot. 13


Fot. 14


To tylko kilka przykładów. Jestem pewien, że każdy umiarkowanie wrażliwy fotograf znajdzie własną drogę do obrazowej satysfakcji. I nie musi to być wcale w dalekiej Afryce…

Tekst i zdjęcia:
Przemysław Osuchowski