Sprzedaż samochodów osobowych z najwyższej półki rozbudza wyobraźnię. To są wielkie marki, wielki luksus i wielkie pieniądze. Kupują je ludzie, którzy odnieśli sukces finansowy albo tacy, którzy uważają, że mogą go wkrótce osiągnąć, a samochód za kilkaset tysięcy złotych ułatwi im to zadanie, wprowadzając do grupy poważnych, szanowanych i wzbudzających podziw przedsiębiorców. Wyniki finansowe dystrybutorów luksusowych samochodów są więc w pewnym stopniu wskaźnikiem stanu gospodarki i zamożności.

 

Gdzie zaczyna się luksus?

Wbrew pozorom na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Według jednych definicji za auta luksusowe można uznać te, które plasują się w segmencie premium. To jednak oznacza, że luksus kosztuje stosunkowo niewiele, bo w segmencie premium znajdziemy już samochody za nieco więcej niż 100 tys. zł. Z drugiej strony w tej samej kategorii znajdą się samochody osobowe, za które trzeba zapłacić 600 tys. zł i więcej.
Skoro kryterium luksusu ma być cena, to jak traktować samochody najgłośniejszych marek kupowane z drugiej lub kolejnej ręki za kwoty będące ułamkiem ich początkowej wartości? Doskonały stan techniczny i bogate wyposażenie nadal gwarantują jedyne w swoim rodzaju doznania i przyjemność z jazdy. Są zaś dostępne dla znacznie szerszej grupy odbiorców.

Jak to wygląda w Polsce?

Zdecydowanie nie jesteśmy najważniejszym rynkiem dla producentów i sprzedawców najdroższych i najbardziej uznanych marek. Według badań Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR w pierwszych trzech kwartałach 2017 roku spośród „samochodów marzeń” najwięcej, bo 88 nabywców, znalazły maserati. 46 osób kupiło samochody Tesli, mimo że ta marka nie prowadzi jeszcze oficjalnej sprzedaży w Polsce. Bentleyów sprzedało się tyle samo co ferrari: po 21. Mniej niż 10 sztuk trafiło na nasz rynek nowych rolls-royce’ów (7), aston martinów (5), lamborghini (3), cadillaków (2), mclarenów (2) i lotus (1).
Dla porównania: w całym 2015 roku sprzedało się 44 nowych maseratti, a klienci sprowadzili sobie także 23 używane, nie starsze niż 3-letnie, wozy tej marki. Ferrari sprzedało 28 nowych aut, a dodatkowo sprowadzono 9 używanych. Bentley: 15 nowych, 9 używanych, rolls-royce’ów kupiono 6 nowych i 3 używane, aston martiny 3 nowe i 4 używane, lamborghini 3 nowe i 2 używane, cadillaki 2 nowe i 6 używanych, morgan 1 nowy i 1 używany. Wygląda na to, że bogatym powodzi się lepiej niż przed dwoma laty.

Samochody używane były sprowadzane różnymi kanałami: indywidualnie przez klientów albo za pośrednictwem sprzedawców reprezentujących te marki w Polsce.

 

To zestawienie przedstawia ogólną sprzedaż samochodów wymienionych marek bez podziału na kategorie cenowe, modele czy wersje wyposażenia. Różnice w cenach aut ujętych w statystyce mogą być bardzo duże. Trzeba też pamiętać, że miniony rok był szczególnie dobry dla sprzedawców samochodów: zbyt należał do najwyższych od wielu lat.
Ostatnio kilka marek bardzo stara się zwiększyć sprzedaż pojazdów luksusowych. Lexus, Jaguar, Infiniti wkładają wiele wysiłku i pieniędzy w kampanie reklamowe skierowane do przedsiębiorców i odbiorców indywidualnych. Kuszą atrakcyjnym leasingiem, obniżkami cen na wybrane modele, pakietami serwisowymi. Można zaryzykować twierdzenie, że ich strategia marketingowa zakłada przedstawianie tych marek jako bardziej dostępnych, choć wciąż luksusowych i prestiżowych. Być może docelowo chcą osiągnąć pozycję zbliżoną do BMW, Mercedesa czy Audi. Popularność tych marek jest bardzo duża, są licznie obecne na ulicach, a mimo to kojarzą się z wysoką jakością i są bardzo pożądane.
Znacznie bardziej dyskretnie działają firmy sprowadzające do nas maserati, bentleye, rolls-royce’y, ferrari. Reklamy są kierowane do stosunkowo wąskiej grupy docelowej, są to przede wszystkim kampanie prowadzone w prasie specjalistycznej i akcje promocyjne skierowane bezpośrednio do potencjalnych klientów.

Samochody polsko-czeskie

Statystyki sprzedaży samochodów z segmentu premium i luksusowego nie mówią całej prawdy o polskich właścicielach i użytkownikach tych pojazdów. Od kilku lat rośnie liczba drogich i bardzo drogich samochodów poruszających się po polskich ulicach z czeskimi tablicami rejestracyjnymi. To efekt obowiązujących przepisów podatkowych sprawiających, że luksusowy samochód kupiony w Czechach jest tańszy o 18,6% akcyzy i podatek VAT (w Czechach wynoszący 20%), który przedsiębiorca może odzyskać w całości, w całości odliczy też podatek VAT od kupionego paliwa.
19 grudnia 2017 dyrektor Krajowej Informacji Skarbowej wydał interpretację przepisów, w której uznał, że użycie czeskiego auta w Polsce do celów biznesowych powoduje obowiązek zapłaty akcyzy. Interpretacja dotyczy następującej sytuacji: luksusowy samochód kupuje firma zarejestrowana i prowadząca działalność w Czechach, a polski przedsiębiorca wynajmuje go od niej i używa w Polsce, nie zmieniając tablic rejestracyjnych na krajowe.
Wielu przedsiębiorców działa w inny sposób: mieszkając w pobliżu granicy z Czechami lub Słowacją, wynajmują w tych krajach lokale, rejestrują w nich firmy i prowadzą tam działalność, dojeżdżając codziennie do pracy. Wydaje się, że kupowane przez nich za granicą samochody na razie nie są zagrożone nowymi podatkami. Nawet, jeśli po pracy przedsiębiorcy przejeżdżają nimi na polską stronę albo pracując, obsługują klientów w Polsce.
Nie wnikając w sens polskich przepisów podatkowych i sposób ich interpretacji i egzekwowania, który w ostatnim czasie znacznie się zmienił, nie sposób nie zauważyć, że mają one wpływ na działalność krajowych salonów samochodowych i importerów. W przypadku najdroższych samochodów osobowych „ucieczka” za granicę przedsiębiorców, którzy mogliby kupić w Polsce pięć pojazdów z najwyższej półki cenowej, oznacza zmniejszenie obrotów o… 25%.

Użytek służbowy czy prywatny?

W najbliższym czasie można oczekiwać wzrostu liczby przedsiębiorców kupujących i rejestrujących samochody osobowe za granicą. I może to dotyczyć wszystkich, nie tylko tych wybierających najdroższe auta, choć oni nadal będą mieli najsilniejszą motywację. Taki skutek mogą przynieść kolejne zmiany polskiego prawa podatkowego. Ministerstwo Finansów opublikowało w czerwcu 2018 roku projekt nowych przepisów zaostrzających kryteria uprawniające do rozliczania kosztów związanych z użytkowaniem samochodów osobowych. Osoby, które, prowadząc działalność, wykorzystają samochód zarówno do celów służbowych, jak i prywatnych, będą miały prawo do odliczenia jedynie 50% tych kosztów. Chodzi nie tylko o zakup paliwa, ale i naprawy, przeglądy, mycie itd.
Jeśli nowe przepisy zaczną obowiązywać, całość kosztów będą mogli odliczyć wyłącznie przedsiębiorcy prowadzący ewidencję przebiegu pojazdu uwzględniającą trasę i cel każdej podróży. W przypadku samochodów osobowych, które są wykorzystywane do dojazdów do klientów, może to oznaczać konieczność wpisywania od kilku do kilkunastu tras dziennie, z uwzględnieniem stanu licznika pojazdu. Niby drobiazg, ale niedopatrzenie wynikające z pośpiechu może być później uznane przez kontrolerów za nierzetelne prowadzenie dokumentacji podatkowej albo wręcz próbę oszustwa. A to oznacza karę finansową i konieczność długotrwałego wyjaśniania sprawy w urzędzie skarbowym.
Powstaje też pytanie: gdzie jest granica użytku „wyłącznie służbowego”? Czy wyjazd na zakupy po drodze z firmy do domu spowoduje konieczność rezygnacji z rozliczenia 100% kosztów mimo prowadzenia dokładnej dokumentacji przebiegu pojazdu? W przypadku podatku VAT zmiany, które weszły cztery lata temu, uniemożliwiły odliczenie pełnej kwoty nawet w przypadku, kiedy możliwość użycia auta do celów prywatnych istniała jedynie potencjalnie.
Tym razem Ministerstwo Finansów uspokaja, że „incydentalne” użycie samochodu do celów prywatnych nie spowoduje utraty prawa do całkowitego rozliczenia kosztów. Tyle, że nikt nie definiuje pojęcia incydentalności, więc urzędnik może uznać, że codzienne podrzucanie dzieci do szkoły po drodze do pracy narusza zasady.
W przypadku samochodów luksusowych każdy przegląd, zakup materiałów eksploatacyjnych – a tym bardziej naprawa – oznacza wydatek na tyle poważny, że możliwość odliczenia jedynie 50% wartości staje się odczuwalna.

 

Po co firmie luksus?

Można zadać pytanie: dlaczego przedsiębiorcy nie mogą jeździć w pracy tańszymi samochodami? Przecież luksusowe auto nie służy do zarabiania, tylko do wydawania pieniędzy i dostarczania radości z jazdy właścicielowi. Więc dlaczego ten miałby związane z luksusem wydatki „puszczać w koszty”?
Czasami luksus ma znaczenie i służy do zarabiania pieniędzy. Spory udział w grupie właścicieli najdroższych aut mają celebryci, którzy z punktu widzenia prawa są przedsiębiorcami, prowadzą działalność gospodarczą na własny rachunek. Wysokość ich zarobków zależy w dużej mierze od wizerunku, częstotliwości, z jaką pojawiają się w mediach. Drogi lub absurdalnie drogi samochód jest elementem tego wizerunku. Sprawia, że o właścicielu robi się głośno w mediach, co przekłada się na wzrost popularności, a docelowo także przychodów z działalności, na przykład udziału w reklamach. W tym przypadku samochód jest narzędziem do zarabiania pieniędzy – nawet, jeśli przy okazji zaspokaja potrzebę luksusu właściciela.
Druga grupa to profesjonaliści: prawnicy, doradcy podatkowi, inwestycyjni, bankierzy (nie mylić z bankowcami). Dla nich luksusowy samochód jest poświadczeniem pozycji finansowej, a więc także skuteczności działania. Klient odbiera luksus jako dowód i gwarancję wysokiej jakości usług.
Trzecim przykładem niech będą limuzyny służące w firmach do przewozu ważnych gości: kontrahentów, inwestorów, gwiazd filmowych i telewizyjnych. Do tej grupy można zaliczyć także hotele utrzymujące flotę luksusowych samochodów do dyspozycji swoich najlepszych i najbardziej zasobnych klientów. Także w ich przypadku luksus jest elementem strategii sprzedaży innych usług, a więc de facto narzędziem do zarabiania pieniędzy.

Co to znaczy dla warsztatów?

Niewielka sprzedaż samochodów najdroższych marek oznacza, że w Polsce brakuje niezależnych warsztatów samochodowych specjalizujących się w ich obsłudze i naprawach. Z jednej strony udaje się remontować i przywracać do życia auta importowane, powypadkowe, czasami w bardzo złym stanie początkowym, z drugiej naprawy są wykonywane przy zastosowaniu różnych „patentów”, niezgodnie z zaleceniami producentów, bez dostępu do dokumentacji, aktualnego oprogramowania serwisowego, aktualizacji oprogramowania sterowników itp.
Tę niszę nadal można zagospodarować, inwestując czas i pieniądze w zdobywanie wiedzy, doświadczenia, dostępu do części zamiennych i informacji. Granicę opłacalności każdy właściciel warsztatu musi ustalić dla siebie sam.

Piotr Kołaczek