Pośród wielu dyscyplin sportów motorowych są też rajdy turystyczno-nawigacyjne. Żeby wygrywać, wcale nie trzeba mieć Porsche, Ferrari ani nawet Subaru czy Mitsubishi.

Dla tych, którzy fascynują się wyścigami czy rajdami samochodowymi, sport turystyczno-nawigacyjny niesie tyle mniej więcej emocji, co szachy albo brydż. Że tak nie jest – przekonuje Jacek Sobczyk, wielokrotny mistrz Polski.

Rajdy turystyczne, nawigacyjne – na czym polegają?

W odróżnieniu od sportowych rajdów samochodowych, rzecz nie polega na najszybszym przejeździe określonej trasy (my jeździmy w warunkach normalnego ruchu). Mamy w określonym czasie pokonać skomplikowaną trasę, która jest opisana w zaszyfrowany sposób. Ten szyfr trzeba umieć odczytać i przełożyć na konkretny układ drogowy. Do tego dochodzi wyszukiwanie wskazanych obiektów, testy ze znajomości przepisów ruchu, krajoznawstwa czy historii zabytków, próby sprawności kierowania pojazdem.

Skąd Pana zamiłowanie do sportu samochodowego?

W latach licealnych – ponad pół wieku temu – ciągnęło nas do motoryzacji. Nas – koleżeńską grupę, która była genetycznie obciążona bakcylem tęsknoty do tego, co pachnie benzyną. Nasi rodzice już mieli pojazdy. Mój tata jeździł na WFM 125, rodzice jednego kolegi mieli P70, a innego – Wartburga 312. Zanim zdobyłem prawo jazdy, sporo (acz nieoficjalnie…) „praktykowałem” na domowej wuefemce. Gdy osiągnęliśmy wymarzony wiek 16 lat (granica, przy której wtedy można było ubiegać się o „prawko”), całą trójką zapisaliśmy się na kurs Ligi Obrony Kraju. Pilnie uczyliśmy się przepisów, mechaniki, pierwszej pomocy medycznej, a przede wszystkim ćwiczyliśmy jazdę wysłużoną, garbatą Warszawą M20. Auto teoretycznie koloru wiśniowego, ale za sprawą mycia i polerowania nadwozie w wielu miejscach miało już barwę siwego podkładu…
Do kursu przykładaliśmy się bardziej, niż do tego, czego nas uczono w solidnym liceum… W wieku 16 lat mieliśmy upragnione prawa jazdy; miały postać brązowej książeczki, w niej był zielonkawy kartonik z czterema kuponami (gdyby się przy milicyjnych kontrolach straciło za wykroczenia wszystkie cztery, to byłoby „po prawku”). Najważniejsze, że można było już legalnie jeździć.
Pierwsza próba wyjazdu z garażu Wartburgiem 312 skończyła się lekkim otarciem podwozia o wystającą  ponad miarę studzienkę kanalizacyjną, ale przełknęliśmy to z pokorą. Gorzej przydarzyło się Jankowi, który w ramach doskonalenia rzemiosła kierował „petką” w podróży z rodziną na Boże Narodzenie do bliskich. Na zaśnieżonej jezdni auto wykręciło śrubę i wylądowało na kołach w zaspie. Mogło skończyć się dramatycznie – ale plastikowe nadwozie, oparte na drewnianym (!) szkielecie, pomyślnie zniosło opresję – śnieg sprawił, że nawet lakier nie był draśnięty!
Wybraliśmy studia w Krakowie. W tamtym czasie w barwach Automobilklubu Krakowskiego jeździli najsławniejsi kierowcy – Zasada, Nowicki, Sobański, Sochacki, Nytko, Soczek, Leszczuk, Komornicki – cała galeria asów ówczesnego sportu samochodowego. Tak zaczęło się nasze zainteresowanie rajdami samochodowymi. Oglądaliśmy m.in. Rajdy Polski, rundy ówczesnych mistrzostw Europy (jeszcze nie było mistrzostw świata). Zdarzało się uczestnictwo w tych zawodach w roli serwisantów, wożących paliwo, olej czy koła zapasowe w określony punkt trasy, która w tamtych czasach liczyła ponad 3000 km. Sporo fotografowaliśmy, pozostały nam wspaniałe zdjęcia najlepszych zawodników świata (Aaltonen, Maekinen, Clark, Staepelaere) na topowych do dziś oesach w Beskidach, Bieszczadach, Sudetach czy Karkonoszach. Wciąż jestem fanem wyczynowego sportu samochodowego, zwłaszcza rajdów, śledzę na bieżąco wyniki imprez w kraju i na świecie. W pracy natrafiłem na ludzi, którzy przygotowywali trasę rajdu turystycznego. Poznałem wówczas zasady obowiązujące w tej dziedzinie i zainteresowałem się tą formą samochodowej rywalizacji. To wciąga!

Jakie sportowe emocje wiążą się z takimi rajdami?

W porównaniu z rajdami wyczynowymi, w naszych występuje większa różnorodność elementów, w których można okazać się lepszym od konkurencji. Nam też nieodłącznie towarzyszy adrenalina i ten czynnik mobilizuje do bezbłędnego pokonania zarówno skomplikowanej trasy, jak i własnych słabości. Ważna bywa chęć „odegrania się” po niepowodzeniu w jakiejś imprezie, a cykliczny charakter zawodów to umożliwia. Oprócz klasyfikacji indywidualnej jest prowadzona punktacja zespołowa (klubowa, okręgowa), więc każdy chce się przyczynić do sukcesu swego automobilklubu czy okręgu. Młodsi (lecz nie tylko) zawodnicy wyżywają się w czasie prób sprawności kierowania pojazdem, choć wynik w nich osiągnięty rzadko decyduje o końcowym rezultacie (z uwagi na większą wagę innych elementów rajdu). Największe znaczenie ma właściwy przejazd trasy, udokumentowany wpisami do karty drogowej z licznych napotkanych punktów kontrolnych, „kosztują” też spóźnienia i błędne odpowiedzi na pytania testowe ze znajomości poznanego obiektu turystycznego i BRD.

Jakie są wymagania co do pojazdów?

Wystarczy, że auta spełniają warunki dopuszczenia do ruchu na drogach publicznych – aktualne badanie techniczne, ubezpieczenie OC, trójkąt ostrzegawczy i gaśnica, do tego dostarczone przez organizatora naklejki z numerem startowym załogi. Nie jest wymagane posiadanie dokładnego licznika pomiaru odległości (tzw. haldy), jednak nawet najprostsze takie urządzenie bardzo się przydaje, bo odległości w itinererze (rajdowym przewodniku) są podawane z dokładnością do 10 metrów. Przydaje się też nawigacja GPS – zastępuje mapy i plany miast, używane niegdyś jako pomoc w pilotażu.

Kto jest ważniejszy w załodze – kierowca czy pilot?

Pytanie stare, jak sport samochodowy, a odpowiedź zależy od fotela, który zajmujemy… Ja ostatnio okupuję prawy fotel, ale równie wiele czasu spędziłem jako kierowca. Nie powiem niczego odkrywczego: obaj są równie ważni, muszą stanowić zgrany tandem. Muszą się wzajemnie kontrolować, by wyłapywać potknięcia w odczytaniu informacji z itinerera czy danych, dostrzeganych na drodze. Jeśli czegoś się w porę nie zauważy, albo podyktuje w nieodpowiedniej chwili, to już są mocne powody do „wymiany uprzejmości”… Takie wpadki są spowodowane sporym napięciem w trakcie przejazdu, zwłaszcza w terenach miejskich, gdzie kolejne manewry następują tuż po sobie, niekiedy dzieli je odległość 10 m. Ale wszystko kończy się uściśnięciem dłoni na mecie.

Jakie są najważniejsze krajowe zawody w tej konkurencji?

Rajdy turystyczne i nawigacyjne należą do grupy sportów popularnych, nadzór nad nimi z ramienia Polskiego Związku Motorowego sprawuje Główna Komisja Sportów Popularnych i Turystyki. Najważniejsze cykle to Turystyczno-Nawigacyjne Mistrzostwa Polski (od pewnego czasu w dwu oddzielnych konkurencjach: nawigacja i turystyka), Turystyczny Puchar Polski, Nawigacyjny Puchar Polski, Mistrzostwa Okręgów PZM, imprezy ponadregionalne – np. Automobilklub Mysłowicki uczestniczy w Pucharze Śląska (organizatorami imprez są kluby z okręgu opolskiego i katowickiego, niegdyś także wrocławskiego) i w Pucharze Autostrady A4 (okręgi: opolski, katowicki, krakowski i rzeszowski).

Jest Pan geodetą – to pomaga w rajdach?

To chyba pomagało we wczesnym okresie mej zabawy w rajdy turystyczno-nawigacyjne (czyli 40 lat temu); w moim pierwszym klubie – Sekcji Motorowej GKS Płomień Milowice – znaczną część zawodników stanowili koledzy z działu mierniczo-geologicznego kopalni; regularnie zdobywaliśmy mistrzostwo okręgu, zarówno indywidualne, jak i klubowe. Byliśmy klubowymi kolegami ówczesnych mistrzów Polski w siatkówce męskiej i żeńskiej (notabene od tamtego czasu jestem gorącym fanem tej dyscypliny). Znajomość posługiwania się mapą, znaczenia np. określenia azymut i stosowanie go w praktyce, orientacja w terenie, nie były wówczas wśród konkurentów zbyt powszechne, zatem nasze szanse na sukces były trochę większe. Z czasem poziom niezbędnej wiedzy wyrównał się i wyuczony zawód przestał mieć znaczenie. A propos azymutu: prawie niemożliwe było określenie kierunku dalszej jazdy bez wychodzenia z samochodu po napotkaniu w opisie trasy polecenia, np. skrzyżowanie opuść pod azymutem 335 stopni. Mieliśmy wprawdzie zdobyte gdzieś za granicą busole (nawet takie mocowane do przedniej szyby samochodu na przyssawce), bądź rzekomo używane w czołgach, jednak jakość ich wskazań budziła spore wątpliwości (z powodu obecności elementów stalowych, i to nawet w plastikowym Trabancie!), zwłaszcza gdy na skrzyżowaniu była droga o zbliżonym kierunku (np. 310 stopni), a rajd odbywał się w nocy, i to w środku lasu (trudno wycofać się w przypadku wyboru niewłaściwej drogi). W tych warunkach nawet wyjście z auta i oświetlenie kompasu silnym źródłem światła (które zakłócało pole magnetyczne) nie dawało pewności w określeniu kierunku dalszej jazdy. Przy tej okazji pochwalę się moim „patentem”… Dążąc do zminimalizowania czasu potrzebnego na wytyczenie trasy podanej azymutem, bez jego zewnętrznego pomiaru, wymyśliłem, że warto zastosować odwróconą zasadę zegara słonecznego, mianowicie: znajomość godziny pomiaru pozwala na określenie stron świata (uwzględniając czas letni i zimowy). Zbudowałem stosowne „urządzenie” (para przesuwanych tarcz z preszpanu plus gnomon), wiele razy prototyp się przydał, możliwe było jego stosowanie wyłącznie w warunkach dziennych, i to wtedy, gdy pogoda na to pozwalała. Próba zainteresowania moim „wynalazkiem” kolegów klubowych nie spotkała się z wielkim uznaniem, co zapewne świadczy o jego wartości (!) – prawdopodobnie jeździli szybciej, czas poświęcony na zewnętrzny pomiar azymutu nie wpływał na osiągnięcie mety w przewidzianym momencie. Obecnie, bez względu na pogodę i porę dnia, wyręcza nas w określaniu azymutu nawigacja GPS.

Jakie są najsilniejsze ośrodki w tej dziedzinie sportu?

Przestały już istnieć niektóre czołowe kluby (Płomień Milowice, Elwro Wrocław, Marten Warszawa), inne z odejściem dobrych zawodników i działaczy albo zmieniły profil działalności, albo nie dochowały się utalentowanego narybku (Automobilkluby: Łódzki, Krakowski, Bydgoski, MAK Warszawa). Aktualnie czołową rolę odgrywają Automobilkluby: Wielkopolski, Polski, Kędzierzyńsko-Kozielski, Opolskie Stowarzyszenie Automobilistów i nasz Automobilklub Mysłowicki. Wielu świetnych zawodników (m.in. mistrzów Polski) skupia Automobilklub Rzeszowski, ale ostatnio rzadko startują w imprezach ogólnopolskich.

Pana macierzysty automobilklub – czym może się poszczycić?

Automobilklub Mysłowicki powstał w 1977, w przyszłym roku będzie świętować 40-lecie. Działa na polu bezpieczeństwa ruchu drogowego, caravaningu, sportów popularnych i turystyki. W dziedzinie mi najbliższej, czyli Turystyczno-Nawigacyjnych Mistrzostwach Polski, klub zdobył wiele tytułów mistrzowskich zarówno w klasyfikacji zespołowej, jak i indywidualnej. Do tego sukcesy w Turystycznym Pucharze Polski, Nawigacyjnym Pucharze Polski, Pucharze Śląska, Pucharze Autostrady A4, Turystyczno-Motorowych Mistrzostwach Okręgu Katowickiego. Od lat nasza załoga Maciej i Mateusz Krzewscy startuje w Pucharze Europy Środkowej, stopniowo pnąc się do ścisłej czołówki (trzykrotnie 3. miejsce, a w 2015 – 2. miejsce). Półki klubowych gablot uginają się pod ciężarem zdobytych pucharów!

Rozmawiał: Grzegorz Chmielewski

Jacek Sobczyk – geodeta górniczy, od roku 1995 członek Automobilklubu Mysłowickiego. Trzykrotny mistrz Polski, czterokrotny wicemistrz. Pięć razy zdobył mistrzostwo okręgu katowickiego, osiem razy – wicemistrzostwo. W stawce aktualnych uczestników mistrzostw Polski wraz ze Zbigniewem Danielem stanowią najstarszą załogę (łącznie 138 lat!). W rajdach turystycznych – prócz elementu rywalizacji – ceni walory poznawcze (możliwość dotarcia do wielu ciekawych miejsc w Polsce) i wspaniałą sportową atmosferę w gronie współzawodników.