Przyszedł czas na kierunek, którego Polacy unikają jak ognia. Nasi wschodni sąsiedzi – kraje byłego ZSRR – są wystarczająco egzotyczni, by inspirować wymagającego podróżnika. I wystarczająco rozlegli, by latami się tam włóczyć bez nudy. Peregrynuję od Bugu po Pacyfik i od Morza Białego po Azję Środkową już trzecią dekadę i ciągle odkrywam nowe powody, by tam wracać. W poradzieckich podróżach spędziłem kilka lat. Czas na podsumowanie, które – mam nadzieję – zainspiruje innych. Alfabetycznie wyglądałoby to mniej więcej tak…

(1. część artykułu, z literami „A” i „B”, została opublikowana w 87. wydaniu magazynu „ELIT News”).

C – jak car

Imperium Carów nie miało idyllicznej historii. Była sroga, krwawa, bywała nieludzka. Ale car był dobry! Tak większość potomków poddanych cara woli myśleć. Kult cara odbudowano błyskawicznie za czasów putinowskich. Odnowiono ocalałe pomniki, zbudowano nowe. Ostatni car został nawet wyświęcony. Carowie (incydentalnie caryca) dawali poddanym poczucie równoważności z europejskimi cesarzami. Carskie symbole okazały się trwalszym spoiwem narodowym niż armia, niż sztuka, niż religia. Car jest symbolem minionych, lepszych czasów.
Za carem się tęskni. Za carów się modlą. Polskie porachunki z kremlowskimi władcami należy zostawić w domu przed podróżą do Rosji. Gdy wdacie się w historyczne dyskusje, przypomną Wam zaraz o niegodziwości Dymitriad, o polskim konspiratorze, który jednego cara zamordował, o innym polskim szlachcicu, który wydał rozkaz rozstrzelania ostatniego cara… Tak, właśnie polski szlachcic Dzierżyński. Wcale nie Lenin… Tak wolą myśleć.

C – jak cerkiew

Rewolucja sowiecka obeszła się z instytucjami religijnymi bezwzględnie. Z jej przedstawicielami także. Jeszcze gorzej potraktowano materialne ślady wiary, zresztą nie tylko kościoła prawosławnego. Zburzono większość cerkwi. Ocalały tylko te o murach tak grubych, że zabrakło dynamitu, by zrównać je z ziemią. Bezmyślności inżynierów – umysłów nowego porządku – oparły się też nieliczne cerkiewki na prowincji. Nie zburzono ich, nie spalono, bo mogły przecież służyć jako magazyny lub więzienia…

Współczesne odrodzenie budownictwa sakralnego budzi szacunek. Nawet w najbiedniejszych wsiach odbudowano cerkiewki, które pysznią się złoconymi kopułami. A dom popa to często najładniejszy, najbardziej zadbany budynek w całej wsi. Zwykle odnową miejsc kultu zajęli się wierni, ale w dużych miastach pyszne cerkwie odnowiono lub pobudowano od podstaw za pieniądze państwa. W ciągu jednego pokolenia odtworzono świat przeszły… Wizyty w cerkwiach, chwile zadumy, zapalenie świeczki przed ikonostasem to obowiązek również turysty. Przemijalność w cerkwi zamienia się w pozory wieczności. A to uczy pokory…

C – jak Czarnobyl

Miejsce największej katastrofy ekologicznej naszych czasów. Zdaniem Gorbaczowa Czarnobyl był główną przyczyną upadku ZSRR. I coś w tym jest, bo dopiero wtedy obywatele wątpliwego imperium zrozumieli, że interes państwa zawsze będzie ponad prawami i potrzebami obywateli. Dzisiaj tragiczne miejsce stało się… atrakcją turystyczną. Międzynarodowa gawiedź ogląda opuszczone miasto i nuklearny sarkofag, pstryka selfie i jedzie dalej. Zaiste, człowiek XXI wieku dziwną jest istotą… Nie polecam…

Ciekawszymi „obiektami” postatomowego złomu są stare poligony doświadczalne w Kazachstanie. W dodatku nikt tam na naszych słabościach nie robi kasy. Przynajmniej do tej pory…

C – jak Czerwony Plac

Moskwa, moim zdaniem, nie ma w sobie nic magicznego. Ale przecież jest… Moskwą. Współczesna Moskwa puszy się jak paw, identycznie jak moskiewskie kobiety. I nie chodzi tu wcale o również dostrzegalne polityczne konteksty Rosji „przywróconej dumy”. Moskwiczanie mają inne powody do dumy. Okolice Placu Czerwonego rewaloryzowane są z nowobogackim przepychem. Jest zadziwiająco czysto. Mauzoleum Lenina, chwilowo nieczynne, też pozbawione jest honorowej warty, ale i tak większość turystów właśnie tu kieruje swoje pierwsze kroki.

GUM, kiedyś socjalistyczny moloch handlu uspołecznionego, prześcignął bogactwem wystroju i handlowej oferty Piątą Aleję w Nowym Jorku. Kupujących niewielu, za to zwiedzających tłum. W pobliskich kawiarniach również. Przed Łubianką pomnika Feliksa Dzierżyńskiego ciągle nie ma, ale wkrótce ma podobno wrócić na cokół. W miejscu, gdzie zamordowano Borysa Niemcowa, kwiatów więcej niż pod bogoojczyźnianymi obeliskami. Zaduma, ale i spokój, pogodzenie się z losem? Na Arbacie też tłumy, również zagranicznych gości. Nad rzeką Moskwą także. Parkowe aleje wokół Kremla pełne spacerowiczów. Jest dostatnio i estetycznie. Zniknęli żebracy. Nawet w metrze. Nawet jeżeli przez Moskwę przejeżdżamy w pośpiechu, wizyta na Placu Czerwonym to punkt obowiązkowy!

D – jak dacza

Dacza jest emanacją rosyjskiego wypoczynku i rodzinnego życia. Podobno zaczęło się od letnich domów w lesie, które dawał zasłużonym dworzanom i budowniczym nowej stolicy założyciel Sankt Petersburga, car Piotr I. Arystokracja takich domów budować lub dostawać w prezencie nie musiała, mieli przecież swoje włości, często rozległe latyfundia. Ale bogacący się mieszczanie i carscy urzędnicy to zupełnie inna sprawa. Chcieli naśladować najbogatszych. I zaczęła się moda na letnią ucieczkę z dużych miast. Zwyczaj obdarowywania daczami kultywował też następca carów, Józef Stalin. Pod Moskwą powstało wiele osiedli dla prominentów reżimu. Podejrzliwi twierdzili, że Stalin chciał mieć „swoich” na oku. Jeżeli rzeczywiście tak było, to „więzienie” miało mimo wszystko same zalety. W suchych sosnowych lasach budowano po kilkadziesiąt domów – dużych, piętrowych. Tymczasem w miastach, z powodu braku samodzielnych mieszkań, ludzie gnieździli się w komunałkach. W dodatku dacze dla wybrańców budowano z udogodnieniami cywilizacyjnymi – prąd, bieżąca woda, kanalizacja, które w miastach nie były regułą, a na wsi były wręcz sensacją. Daczowiska skupiały nawet lokatorów według profesji. W sławnym Pieriediełkinie pod Moskwą mieszkali na przykład pisarze: Babel, Pasternak, Pilniak, Okudżawa.

Daczę taką kiedyś można było dostać z przydziału za zasługi, ale w kapitalizmie stały się one również inwestycją i lokatą kapitału. Prawdziwa dacza stała na terenie zajmującym ponad pół hektara. Miało to spore znaczenie w czasach klęsk zaopatrzeniowych. Ekonomiści oszacowali, iż na przełomie dwóch ustrojów, pod koniec XX wieku, ogrodnictwo wokół prywatnych dacz wraz z podmiejskimi ogródkami działkowymi dawało 90 procent zaopatrzenia w owoce i warzywa!

Tradycja daczy obroniła też życie rodzinne przed nakazami partyjnymi. Właśnie letnie wakacje utrwalały wielopokoleniowe więzi. Uczyły też szacunku dla pracy „na swoim”. Tego Stalin nie przewidział: że wnuki jego akolitów ze swoimi z kolei wnukami będą celebrować dawne tradycje bani, bujanego fotela, wspólnego muzykowania, skupiania się wokół samowara i podjadania domowych konfitur.

D – jak dusza

Żeby zrozumieć i polubić Rosję oraz inne postsowieckie republiki, trzeba poznać Rosjan, Kirgizów, Gruzinów, Ormian, Tatarów, Kozaków. Trzeba im poświęcić sporo uwagi, wsłuchać się w ich żale i w ich żarty. Odkryć ich duszę. Polacy od dawna w Rosjanach się kochali, czego jakbyśmy się wstydzili. Kochał Rosjan Mickiewicz, Wokulski, Olbrychski, Słonimski, Drawicz… Właśnie za duszę, za skłonność do uniesień, za śpiew, za taniec, za poezję, za gościnność. Jeżeli na Wschodzie czaiło się coś nieprzyjaznego, to były to różne emanacje imperium, ale nie źli ludzie. Warto tam pojechać niespiesznie, żeby zdać sobie z tego sprawę.

E – jak Elbrus

W Rosji, podobnie jak kiedyś w Związku Radzieckim, prawie wszystko było największe. I jest nadal. Największy kraj, największa flota śródlądowa, największe jezioro słodkowodne (Kaspijskie). Również najwyższe europejskie góry. Europejczycy zwykle odruchowo wymieniają Mont Blanc jako najwyższy szczyt kontynentu. Tymczasem kaukaski Elbrus jest o 650 metrów wyższy! Ma tych metrów nad poziomem morza 5642. Ponieważ na wysokości prawie czterech tysięcy metrów jest niewielkie schronisko i dotrzeć tam można kolejką linową, ambitniejszych turystów tam nie brakuje. Wspinaczka na sam szczyt nie jest technicznie trudna, więc nawet alpinistyczni amatorzy na Elbrus się pchają. Tragedii niestety nie brakuje. Załamania pogody i rozrzedzone powietrze wystawiają słony rachunek naiwnym śmiałkom. Natomiast prawdziwi górscy wojownicy na Elbrus nie wchodzą, lecz wbiegają. Od kilkunastu lat odbywa się tam sławny ekstremalny wyścig. Start na wysokości 2400 m n.p.m. – meta 3242 m wyżej. Aktualnymi rekordzistami trasy są Polacy, wśród mężczyzn Andrzej Bargiel (3 godziny 23 minuty!), wśród kobiet Anna Figura (4 godziny 22 minuty!). Osobiście do wbiegania na Elbrus nie namawiam, bo z górnej stacji kolejki linowej też dobrze widać to naj….

F – jak Fergana

Ryszard Kapuściński o Kotlinie Fergańskiej napisał, że jej piękna opisać nie sposób. Jej urok polega przede wszystkim na tym, iż jest mitycznym ogrodem nad Jaksartesem o długości 300 km. Ogrodem otoczonym łańcuchami górskimi, które jeszcze sto lat temu przekraczali tylko najodważniejsi śmiałkowie. Rolnicze Eldorado istnieje w Ferganie dzięki rzece Syr-darii (to właśnie ten Jaksartes). Już w starożytności jej wodne zasoby mądrze rozprowadzano kanałami. Kotlina jest rolniczym rezerwuarem Uzbekistanu, Kirgistanu, Tadżykistanu.
Tu dojrzewają najsłodsze jabłka, arbuzy, melony, winogrona, granaty, orzechy włoskie. Tu człowiek korzysta z dobrostanu plantacji bawełny i hodowli jedwabników. Niestety jest tu też sporo ropy i gazu. Ale konflikty wymienionych wyżej państw i narodów dotyczą przede wszystkim wykorzystania wody dorzecza Syr-darii. Bo woda to życie. Niestety politycy umiejętnie podsycają też różnice etniczne i nie ma ostatnio dziesięciolecia wolnego od utarczek zbrojnych. Gdy brakuje pretekstów aktualnych, wystarczy iskra, by rozpalić krwawe rozruchy, które my nazywamy czystkami etnicznymi. Mimo to warto odwiedzić Dżalalabad, Osz, Ferganę, Chodżent, Kokand, by poczuć tchnienie prawdziwej Azji Środkowej.
By zanurzyć się w ich niezmiennych od tysięcy lat bazarach. Nawet jeżeli miejscowi biją się między sobą, dla turystów z daleka są bardzo gościnni.

G – jak granica

W Europie odzwyczailiśmy się szybko od podziałów granicznych. Na wschodzie nie zmieniło się nic od czasów carskich. Granica jest podstawowym atrybutem państwa, a jej strażnicy traktują swe obowiązki poważnie. I nie jest ważne, czy wjeżdżamy do Rosji z Norwegii, czy z Chin. Nie jest też ważne, którą z granic wewnętrznych byłego Związku Radzieckiego przekraczamy. Zawsze poczujemy się jak za dawnych, słusznie minionych czasów. Papierologia nieskończona, deklaracje, wizy, odprawy warunkowe, kontrole ekologiczne (cokolwiek miałoby to znaczyć), prześwietlanie pojazdów i bagaży, staranne konfrontowanie twarzy z fotografią w paszporcie, podejrzliwość i łakomstwo celników. Można się nieźle spocić. Nie należy się też dziwić, że odprawa 5 osób trwa kilka godzin, że zamiast komputera najważniejszy w biurze kontroli jest zeszyt w kratkę i że czasem jest zamknięte, bo… nieczynne. Cierpliwość i uśmiech wysoce wskazane.
Na wzajemność raczej nie liczcie. Homo sovieticus ciągle istnieje i ma się dobrze.

G – jak gościnność

Nie spotka was to nigdzie na świecie… Gdy na Litwie po zmroku będziecie pichcić coś pod lasem na improwizowanym kempingu, z lasu wyjdzie Vytautas i przyniesie słoik marynowanych grzybów. Gdy w Irkucku będziecie szukać restauracji, ktoś zaprosi was na kolację do domu. Gdy utkniecie w bezludnych górach w Kirgizji, pojawi się pasterz, którego jurta będzie waszym Hiltonem. Gdy nie będzie się gdzie umyć nad Morzem Białym, nieznajomy zabierze was do swojej łazienki. Gdy w Nowosybirsku nie będzie wolnego miejsca w knajpce, zaproszą was, żeby się przysiąść. Gdy w Kałmucji nie będzie po zmroku gdzie zjeść, milicjanci z drogówki zabiorą was na grilla. Gdy na Krymie nie będziecie umieli znaleźć noclegu, wylądujecie na cudzym weselu. Gdy w Tadżykistanie podwieziecie kogoś na opustoszałej trasie, będziecie honorowymi gośćmi w jego domu przez tydzień. Gdy w Kazachskim stepie pomożecie pastuszkowi okiełznać narowistego źrebaka, będziecie bohaterami jego przysiółka na wieki wieków. Gdy nad Newą przed wschodem słońca wysłuchacie zaprawionych niewyszukanym trunkiem wierszy poety, o którym nigdy nie słyszeliście, zaczniecie przyjaźń na całe życie. Gdy w pociągu pochylicie się nad czyjąś żałobą, bo ktoś właśnie wraca z pogrzebu, jego dom stanie się waszym domem. Gdy nad Wołgą pomożecie komuś rozpalić ognisko, będziecie jego gościem przez trzy dni i trzy noce. Jeżeli komuś dasz bukiecik drobnych kwiatków, może będziesz miał kłopot matrymonialny. Gość nie jest święty tylko nad Wisłą, gościnności ciągle winniśmy uczyć się na wschodzie…

G – jak gułag

Archipelag ludzkich cierpień ma w polskiej historii miejsce szczególne. Nieszczęsne. Ale warto pamiętać, że stalinowskie gułagi nie powstały z niczego. Wszystko, co w dawnej Rosji działo się za Uralem, było oparte o system deportacji katorżników i przymusowych osiedleń. Tobolsk – niegdysiejsza „stolica” nieludzkiej ziemi – jest przecież tuż za Uralem. A dopiero dalej ciągnie się cały kontynent! Sowiecki system rozwinął tylko carskie koncepcje i nadał im dodatkowy walor gospodarczy. Niewolnicza praca zesłańców na Wschodzie i Północy była potężnym przedsięwzięciem ekonomicznym. Bez systemu gułagów nie byłoby eksploatacji surowców naturalnych w trudno dostępnych rejonach imperium. Dzisiaj „wszystkie” Workuty, Magadany i Jakucki odcinają od tamtego systemu kupony. Warto o tym pamiętać, gdy trafi się do jakiegoś przemysłowego ośrodka wielkiej Rosji.

Gułag i jego spuścizna to też ciągle żywa legenda przetrwania w najtrudniejszych warunkach i zachowania człowieczeństwa. Ci, którzy ocaleli, często bywają dumni ze swej przeszłości. Nawet jeżeli ich pobyt w obozach pracy wynikał z pospolitych przestępstw, a nie z politycznych, religijnych, narodowościowych prześladowań. Przed podróżą zauralską warto przeczytać książkę Daniela Beera pt. „Dom umarłych”. Dopiero jej przyswojenie pozwala zrozumieć inne sławne dzieło Anny Applebaum pt. „Gułag”.
Tak… podróże po Rosji to nie tylko wakacyjne beztroskie rozrywki, to również zaduma nad przeszłością… Gułagi zresztą istnieją nadal. Teraz zwą się koloniami karnymi.

Trzecia część artykułu zostanie opublikowana w jednym z kolejnych wydań magazynu „ELIT News”.

Tekst i zdjęcia:

Przemysław Osuchowski