Właściwie tytuł powinien brzmieć: „Nekropolie mojego świata”, czyli te, które szczególnie utrwaliły się w mojej pamięci.

Zwykle w trakcie dłuższych i całkiem krótkich podróży szukamy jakiegoś punktu odniesienia w naszej pamięci, w naszej wiedzy, w naszych pragnieniach. Porównujemy wtedy różnice i podobieństwa z różnych sfer. Mogą to być parki narodowe, plaże, architektura, kulinaria. W moich włóczęgach od zawsze porównuję… cmentarze: i te wielkie, sławne, i te małe, prowincjonalne, o których milczą bedekery. Choć nie nekropolie są celem moich podróży, to jednak zwykle przy okazji pytam w nowych dla mnie miejscach: „A którędy na cmentarz?”.

Poznawanie świata poprzez zwyczaje pogrzebowe może wydawać się dziwne, ale przecież to bardzo szeroki i wymowny zestaw zasad społecznych i religijnych, często niezmiennych przez wieki. W dodatku cmentarze mają prawie zawsze klimat zadumy, przemijania, czegoś trwalszego niż życie każdego z nas. Lubię zatem spędzać czas i rozmyślać nad kruchością tego, co było właśnie wśród ziemskich śladów czyjejś „ostatniej drogi”. Atmosfera cmentarzy urzeka mnie absolutnie wszędzie na świecie. Poniżej opowiem tylko o kilkunastu miejscach, które mogę podeprzeć fotografiami. Żałuję, że nie wszędzie miałem ze sobą aparat…

Rumunia

Cmentarz nie musi być smutny, ale też nie musi być pełen pompy. Rumunia nie jest jednolita – ani etnicznie, ani religijnie. Jest tam jednak jedno miejsce szczególne – w dodatku wpisane na kulturową Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W Górach Marmaroskich, w południowo-wschodnich Karpatach, w maleńkiej wsi Săpânţa jest „wesoły cmentarz” (fot. 1). To obyczajowy paradoks, który przyciąga do Săpânţy setki turystów każdego dnia.

Zaczęło się od ekstrawagancji miejscowego cieśli, który przed prawie stu laty zaczął namawiać rodziny sąsiadów, by drewniane tablice nagrobne były rzeźbione i malowane tak, aby opowiedziały coś o życiu tych, którzy odeszli. Ponieważ to mała i pewnie nieistotna dla świata wioska, nie mieszkali tam ludzie niepospolici, ale właśnie ze zwykłości, szarości rzeźbiarz Stan Ion Pătraş uczynił nadzwyczajność, której gdzie indziej nie zauważano. W nagrobnych opowieściach nie ma sławnych naukowców, artystów, polityków, bo ich we wsi nie było. Nagrobki tej wsi opowiadają o ziemskim życiu tych, którzy już odeszli. Mamy tam zatem: kierowców, rolników, nauczycieli, grajków, dentystów i szewców. Jeżeli jakaś gospodyni była znana z dobrych pierogów, to rzeźbiarz uwiecznił ją właśnie przy lepieniu tego przysmaku. Jeżeli ktoś był stróżem porządku, to uwieczniono go, jak salutuje w milicyjnym mundurze. Jeżeli ktoś tkał ładne kilimy, to właśnie przy krosnach go utrwalono. Zwyczaj się we wsi przyjął i pomysł Pătraşa ma dzisiaj kilku kontynuatorów, a wieś – powód do sympatycznej sławy.

Włochy

Bliski nam kulturowo katolicyzm włoski sprawia, iż na cmentarzach włoskich czujemy się swojsko, niemal jak u siebie. Nieważne, czy to wielkie cmentarze miejskie, czy cmentarzyki wiejskie. Groby są zwykle zadbane, ukwiecone. Czasem tylko w wioskach (np. w Toskanii), w których nie mieszka już nikt z lokalnej społeczności, a tylko europejscy rentierzy, którzy znaleźli swój toskański raj, znajdziemy maleńkie, zapomniane skupisko kilkudziesięciu grobów, o których już nikt nie pamięta. Znam jednak jedno miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam okazję.
To Cmentarz Monumentalny w Mediolanie (fot. 2) – najpiękniejszy cmentarz, jaki widziałem.

Nekropolia powstała w drugiej połowie XIX wieku i w swoich założeniach miała być ozdobą miasta i miejscem odpoczynku nie tylko dla zmarłych. Miała być po prostu pięknym parkiem.

Mediolan przełomu XIX i XX wieku był jednym z najzamożniejszych miast Europy, a bogaci mediolańczycy nie chcieli odchodzić w niebyt… banalnie. Od 160 lat trwa na Cmentarzu Monumentalnym swego rodzaju rywalizacja: kto zbuduje grobowiec piękniejszy, oryginalniejszy. W konsekwencji cmentarz ten stał się może najbardziej wartościową galerią sztuki, rzeźby i architektury. Nie zdziwiłbym się, gdyby grobowce niektórych kosztowały więcej niż domy, w których mieszkali za życia… Uprzedzam, że wizyta na tym cmentarzu nigdy nie trwa krótko, a każda następna alejka odkrywa przed nami kolejne dzieła wyrafinowanej sztuki. To najwspanialszy przykład eklektyki, z jakim się na cmentarzach świata spotkałem: od antyku po współczesne wariacje wizualne, a wszystko to na powierzchni 25 hektarów! Ma też ten cmentarz swoją „aleję zasłużonych” i gigantyczne kolumbarium, w którym przechowuje się prochy spopielonych zmarłych. Warto dodać, że właśnie tutaj powstało pierwsze cmentarne krematorium w Europie.

Bośnia i Hercegowina

Są na świecie kraje i miasta, które kojarzą się z przeróżnymi tragediami. Historia wojen czy zła ciągle dostarcza nam nowych symboli smutku. Krwawy rozpad Jugosławii zostawił nam wiele takich miejsc. Długo by opowiadać, jednak dla mnie takie miejsce zaistniało i trwa w Bośni i Hercegowinie, w pobliżu Mostaru (fot. 3). I nie jest to wcale cmentarz muzułmański, ale ot taki: opuszczony, zapomniany przez ludzi katolicki cmentarzyk wiejski, którego już nikt nie odwiedza, bo czystki etniczne, bo przesiedlenia, bo śmierć… Może nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby przyroda sama o nim głośno nie „krzyczała” barwnym kwiatostanem. Gdyby właśnie przyroda nie upominała się o pamięć o ludziach, którzy stąd odeszli. Czy smutek może być piękny? Czasami bywa…

Kambodża

Podróżując po Kambodży, nie mogłem się zdecydować, czy bardziej fascynuje mnie jej średniowieczna przeszłość Imperium Khmerskiego, czy współczesna tragedia ludobójstwa Czerwonych Khmerów. Jakby tego nie oceniać, turystyczne odwiedziny na polach śmierci stały się stałym punktem wycieczkowych peregrynacji. Przygnębiająca jest świadomość, iż spacerujemy po miejscach, w których życie straciło 20% populacji, szczególnie Polaków.

Zdarzyło mi się jednak – całkiem przypadkowo – że w wyniku awarii samochodu zatrzymałem się w maleńkiej osadzie, której nie ma nawet na mapie. Była to nawet nie wioska, ale zaledwie klasztorek buddyjski zagubiony wśród nędznych poletek uprawnych, a w nim jeden mnich w podeszłym wieku i kilku młodych adeptów. Okazało się, że pilnują oni nie tylko wartości duchowych, ale także miejsca zbrodni sprzed kilkudziesięciu lat – kapliczki, w której troskliwie przechowują czaszki kilkuset zamordowanych osób (fot. 4), wydobyte z okolicznych pól. Widać był tu za czasów Pol Pota obóz „reedukacyjny”. Teraz został w tym miejscu symboliczny cmentarz bezimiennych ofiar idealisty i rzezimieszka, który chciał zacząć budować historię swego narodu od początku. W takich miejscach możemy tylko w bezsilności załamać ręce… i pamiętać.

Kanada

Kanada to wielki kraj. I choć ludzi w nim niewielu (tyle co w Polsce), to narodowości i religie są chyba wszystkie, a zatem i cmentarze są tutaj różnorodne. Czasem są to wielkie, wieloreligijne mieszańce, jak choćby cmentarz Mount Royal w Montrealu: 66 hektarów parku ciągnącego się tarasami na wzgórzu, od którego miasto wzięło swą nazwę. Pewnie to najpiękniejszy cmentarz w kraju. Czasem są to małe cmentarzyki przykościelne trwające tyle, ile życie danej parafii. Zdarza się, że gdy parafia upada, kościół jest sprzedawany lub przerabiany na dom jednorodzinny, ale nabywca zobowiązany jest do opieki nad kilkudziesięcioma nagrobkami „za domem”. Czasem jednak, gdy parafia trwa ze swą wspólnotą, można nostalgicznie spacerować choćby po skromnym cmentarzu Mennonitów na ontaryjskiej wsi (fot. 5). Pouczający to dla nas spacer, bo tradycyjna wspólnota religijna nie pozwala wyróżniać się spośród współwyznawców nie tylko za życia, ale i po śmierci.

Ale mam również w Kanadzie „ulubione” pojedyncze nagrobki. Napisy na kamieniach nagrobnych są skromne i często zdawkowe, na przykład zaledwie: „father”. Bywa więc, że na całkiem solidnym grobowcu jest tylko nazwisko. Znalazłem dzięki temu w Toronto być może grób sławnego agenta 007 (fot. 6). Z kolei w Hamilton nad Atlantykiem trafiłem na grób nieszczęśnika, który zmarł niemal anonimowo. Jego nazwisko przez lata nikomu nic nie mówiło. Słyszał ktoś z Was o Jacku Dawsonie (fot. 7)? Kinomanom może coś to nazwisko mówi… Tak, to główny bohater filmu „Titanic”. Reżyser filmu James Cameron nazwisko to przepisał z nagrobka w kwaterze ofiar transatlantyka pochowanych na portowym cmentarzu w 1912 roku, a następnie dał chłopcu twarz Leonarda DiCaprio i poniekąd… życie po życiu.

Koniec części pierwszej.

Tekst i zdjęcia:

Przemysław Osuchowski