Fotografowanie zwierząt bywa emocjonujące. Popularna kultura, literatura, film oraz megalomania wszystkich Sienkiewiczów i Hemingwayów utrwaliły mit niebezpieczeństw afrykańskiego safari. W naszej wyobraźni sawanna jest pełna lwów ludojadów. Często więc jestem pytany, czy nie boję się wędrować po buszu?

Odpowiedź brzmi: nie, gdyż miałem dobrych nauczycieli. I mimo że na ramieniu mieli dubeltówkę, nigdy w swych fotograficznych włóczęgach nie byłem świadkiem jej użycia. Zdrowy rozsądek i minimum doświadczenia wskazują, że tropienie afrykańskich zwierząt nie jest niebezpieczne bardziej niż spacery po polskich uroczyskach. Wystarczy pamiętać, że to my jesteśmy intruzami w świecie zwierząt, i w porę się wycofać. Oczywiście mogę godzinami opowiadać o swoich „przygodach”, ale mam wrażenie, iż nigdy nie naraziłem na niebezpieczeństwo ani siebie, ani swoich bliskich, z którymi obserwowałem dzikie zwierzęta.

Lwy i lamparty

Najwięcej grozy budzą, rzecz jasna, lwy i lamparty – mięsożerne drapieżniki.
Na safari zwykle spotykamy je, gdy odpoczywają. Polują głównie w nocy, choć lampart lubi też osaczyć i złowić antylopę lub zebrę w pełni dnia. Lew jest oczywiście od zawsze najcenniejszym trofeum myśliwskim. Wycieczka amatorów wrażeń w parku narodowym też byłaby niczym, gdyby nie spotkała króla sawanny lub lwicy z młodymi. Przewodnicy parkowi ułatwiają sobie pracę i zwykle kilka lwów ma na obroży nadajnik GPS, odnajdują więc króla lub królową bez pudła. Czasami w pobliżu takiej piękności gromadzi się nawet kilkanaście samochodów z zadowolonymi turystami, jednak dużo większą satysfakcję daje samodzielne wytropienie zwięrząt. Doświadczeni przewodnicy robią to bez trudu, podobnie jak czworonożni mieszkańcy sawanny. Lew zresztą ma poczucie swej przewagi, zatem nie kryje się i potrafi sobie spacerować odludną drogą. Jego tropy spotyka się często (fot. 1), a tubylcy na rowerach lub motocyklach mijają takiego wędrowca ostrożnie, ale bez nadmiernego lęku. Lwy atakują tylko wtedy, gdy czują się zagrożone, na przykład chroniąc swe potomstwo. Gdy polują, wybierają cel najsłabszy. Gdy mają wybór, wolą złowić udomowioną krowę niż antylopę, która zdecydowanie szybciej biega. Może też stąd tyle nieufności i agresji człowieka wobec drapieżników.

Lew najedzony (solidny posiłek to kilkanaście kilogramów świeżego lub mocno smrodliwego mięsa) zamienia się w leniwego kota – drzemie i trawi. Sytość trwa kilka dni, więc po zachowaniu zwierzęcia łatwo można się domyślić, w jakim jest humorze. Odpoczynek i sjesta nie wykluczają oczywiście czujności (fot. 2). Lew odpoczywa schowany w wysokich trawach lub podsypia na gałezi drzewa kilka metrów nad ziemią. Amator na safari minie takiego nawet w odległości kilku metrów i nie zauważy prawdziwego pana terytorium. Jednak gdy antylopy i inne przeżuwacze zachowują się nerwowo i czujnie węszą, wiadomo, że w pobliżu jest drapieżnik. Do wodopoju ruszy wyspany dopiero po zmroku.

Korzystając z pomocy zawodowego tropiciela, parokrotnie miałem przyjemność obserwowania drapieżnika samotnika lub lwiej rodziny; czasami nawet z odległości kilku metrów. Co prawda zwykle byłem w samochodzie, co wzmacniało moje poczucie bezpieczeństwa, ale z kilku zdjęć lwicy, która odpoczywa najedzona nade mną, na gałęzi drzewa, jestem fotograficznie dumny, a ślinka kapiąca jej z pyska wcale mnie nie zniechęcała (fot. 3).

Słonie

Wbrew pozorom to nie lew jest dla człowieka najgroźniejszym mieszkańcem sawanny i buszu. Niebezpieczne są wielkoludy, które mają nad nami, a nawet nad naszymi pojazdami, przewagę wynikającą z gabarytów. Do słonia na przykład lepiej zbyt blisko nie podchodzić, a gdy nas obserwuje i wachluje się uszami, to już poważna groźba (fot. 4). Należy się wtedy spokojnie wycofać. Zdarzyło mi się nawet na nocnym safari, że przewodnik stada nie uznał mojego pierwszeństwa na drodze i swe zdanie wyegzekwował, popychając mój samochód potężnym łbem. Półciężarówka była solidna i nic jej się nie stało, jednak emocje były na tyle duże, iż na kilka minut zapomniałem o fotografowaniu… Ciekawostką jest, że słonie boją się pszczół! Wioski tubylców na terenach, gdzie słonie żerują, otoczone są prymitywnymi ulami. Prawdopodobnie słonie nie lubią brzęczenia, bo przecież żądło owada skóry słoniowej nie przebije.

Nosorożce

Podobną przewagę wagi mają nosorożce. Pod opieką parkowego strażnika można takiego zwierza tropić pieszo. Można nawet podejść na odległość kilkunastu metrów. I nie należy się przed nosorożcem ukrywać – on i tak nas widzi. Zresztą, gdy poczuje się zaskoczony, to wtedy właśnie może być agresywny, a na krótkich dystansach biega całkiem szybko.

Jeżeli jednak stoimy spokojnie na jego drodze, obejdzie nas łukiem. Ponieważ łeb nosi nisko przy ziemi, dobry kadr mamy tylko wówczas, gdy z bliska i z lekkiego wzniesienia mierzymy obiektywem (fot. 5). Jeżeli jednak pieszo idziemy nosorożcowi naprzeciw (fot. 6), lepiej posłużyć się teleobiektywem…

Hipopotamy

Zwodnicze są też hipopotamy, które wyglądają pociesznie. Na lądzie łatwiej je spotkać w nocy i trzeba być ostrożnym, bo gdy hipopotam zerwie się do biegu, ziemia drży pod gigantem, a ucieka przed nim wszystko, co żyje. W ciągu dnia na lądzie hipopotamy lubią się pogrzać w słońcu, ale niezbyt długo. Najwięcej aktywności wykazują w wodzie – w jeziorach i rzekach. Ich igraszki w wodzie wyglądają niewinnie i zabawnie, ale to złudne. Fotograf musi się więc na ogół zadowolić uwiecznieniem grzbietu i wierzchu głowy (fot. 7).

Jeżeli doczekamy się widoku otwartej paszczy z potężnymi ciosami, lepiej się nie zbliżać (fot. 8), gdyż jest to oznaka agresji. Spokojna woda wokół łodzi też może nas oszukać, bo hipcio swoich kilka ton wagi chowa pod wodą przez kilka minut i pojawia się nagle, by zaczerpnąć powietrza. Jego największym wrogiem (poza człowiekiem) są krokodyle. I choć ich terytoria często sprawiają wrażenie wspólnych, w wodzie toczy się cały czas podjazdowa wojna. Młode hipopotamy są dla krokodyli przysmakiem. Hipcie (choć to roślinożercy) lepiej obserwować z dystansu, np. z łodzi o odpowiednich gabarytach, gdyż zdenerwowany hipopotam małą łódkę wywróci.

Bawoły

Jednak, co dla turystów bywa zaskoczeniem, prawdziwym niebezpieczeństwem są spotkania z bawołami. Pozornie to taka… większa krowa. Często występują one w dużych stadach, liczących ok. 100 osobników (fot. 9). Bawoły nie ustępują innym drogi, atakują całym stadem i tratują wszystko, co im stanie na przeszkodzie.

Nawet solidny samochód po uderzeniu masą kilkuset kilogramów wygląda nieciekawie. Nie dziwcie się więc, że bawoły zalicza sie do tzw. wielkiej piątki, którą parkowy turysta stara się zobaczyć. Agresja bawołów jest natomiast mocno ograniczona, gdy doskwiera im głód. Gdy robi się zbyt sucho, a pastwiska stepowieją, bawoły szybko słabną. Pomagałem kiedyś w Kenii w akcji dokarmiania bawołów – były grzeczne i łagodne, jak przysłowiowe baranki (fot. 10). Ale gdy spadły deszcze i bawoły się odkarmiły, szybko zapomniały, kto im pomagał.

Goryle górskie

Niebezpieczny może też być kontakt z gorylami górskimi. Genetycznie nie różnią się one specjalnie od nas – ludzi… I może dlatego nie wiadomo, co takiemu przyjdzie do głowy. Dorosły samiec (a spotkałem takiego i wiem, o czym mówię) waży ponad 150 kilogramów, a pięści ma potężne (fot. 11). W dodatku zwierzęta te doskonale zdają sobie sprawę, iż człowiek jest dla nich największym zagrożeniem. W Afryce równikowej ocalało zaledwie kilkadziesiąt rodzin, które żyją, ukryte w gęstych lasach, gdyż padają ofiarami kłusowników. Gdy tropiłem goryle górskie w Ugandzie przy granicy z Kongiem, byłem chroniony przez żołnierzy – właśnie z obawy przed kłusownikami. Przedzieranie się przez zarośla (maczeta niezbędna!) jest więc emocjonujące, a ewentualny sukces fotograficzny cenniejszy. Pomaga on też zapomnieć o strachu. Chwilami zresztą miałem wrażenie, iż to nie ja obserwuję zwierzęta, ale wręcz przeciwnie (fot. 12).

Większość agresji zwierząt wykształciła w nich ewolucja i konieczność rywalizacji o kolejność do „półmiska” na pastwisku i przy wodopoju oraz rywalizacja z drapieżnikami. Do tych ostatnich zalicza się też oczywiście człowiek. A dzisiejsze przeludnienie Afryki i jej problemy ekonomiczne sprawiają, że kłusownictwo jest problemem nierozwiązywalnym. Zwierzęta o tym wiedzą i dlatego patrzą na nas podejrzliwie. Sami sobie na to zasłużyliśmy…

Tekst i zdjęcia:

Przemysław Osuchowski