Zwykle w trakcie dłuższych i całkiem krótkich podróży szukamy jakiegoś punktu odniesienia w naszej pamięci, w naszej wiedzy, w naszych pragnieniach. Porównujemy wtedy różnice i podobieństwa z różnych sfer. Mogą to być parki narodowe, plaże, architektura, kulinaria. W moich włóczęgach od zawsze porównuję… cmentarze: i te wielkie, sławne, i te małe, prowincjonalne, o których milczą bedekery. Choć nie nekropolie są celem moich podróży, to jednak zwykle przy okazji pytam w nowych dla mnie miejscach: „A którędy na cmentarz?”.

Indie

W tym kraju z cmentarzami miałem pewien kłopot, ponieważ powszechna w hinduizmie tradycja kremacji zwłok i zrzucania prochów do świętej rzeki pozbawia bliskich możliwości materialnego honorowania zmarłych. Przyglądałem się procesom ciałopalenia, a nawet je fotografowałem. Nie są to jednak obrazy, którymi lubię się dzielić, choć przyznam: urzekło mnie, że taka uroczystość nie przygnębia rodziny i przyjaciół obecnych na ceremonii. Oni po prostu wierzą, że zmarły odchodzi w niebyt, w proch, ale odradza się w nowym, lepszym wcieleniu.

Jednak w Indiach, gdy tylko mogłem, odwiedzałem nieliczne cmentarze kultywujące teraz lub przed pokoleniami bliższe nam pogrzebowe obyczaje. W Dharamsali (głośnej od ponad półwiecza z racji tego, że rezyduje tam Dalajlama) trafiłem przypadkiem na zapomniany cmentarzyk przy anglikańskim kościele św. Jana. Neogotycka świątynia prezentuje się przyzwoicie, ale otaczający ją cmentarzyk wygląda żałośnie, trawiony przez przyrodę (przede wszystkim przez wilgoć). Brytyjska arystokracja widać o tym miejscu już zapomniała. A szkoda, bo jest tu, wśród nagrobków pokrytych mchem, grobowiec wicekróla Indii Brytyjskich, ósmego hrabiego Elgin. James Bruce zmarł tu nagle i pochowano go daleko od imperium w 1863 roku (fot. 1), ale wcześniej odcisnął on piętno swych imperialnych, kolonialnych ambicji nie tylko w Indiach. Pełnił misje w Kanadzie, Chinach, Japonii i na Jamajce. Według dzisiejszych kryteriów straciłby autorytet jako niszczyciel dorobku materialnego (przede wszystkim w Pekinie) innych kultur. Zabytki burzył, a nieliczne wysyłał do British Museum. Może właśnie dlatego dzisiaj pokutuje symbolicznie w Dharamsali?

Pakistan

Muzułmańskie cmentarze lokowane są zazwyczaj na odludziu, daleko od ludzkich siedzib. Gdy odprowadza się bliskich w ich wieczną podróż, czyni się to ostatecznie. Cmentarzy tych i grobów się nie odwiedza i niszczeją one w ciszy. Jednak szyici w północnym Pakistanie nie rozstają się ze zmarłymi na zawsze. Wiejskie cmentarze są wyróżniane wśród uprawnych pól i pastwisk na widocznych z daleka wzgórzach: tak, aby zawsze o nich pamiętać. Groby są skromne, a państwowa symbolika pod postacią flagi jest w takim miejscu oczywistością (fot. 2), tym bardziej że blisko stąd do „gorących” granic z Chinami i Indiami. Łatwiej wtedy pamiętać, kim jesteśmy i kogo się obawiamy. Nawet po śmierci.

USA

I znów kraj wszystkich narodów i religii, więc znów rozmaitość cmentarna i charakterystyczna dla Amerykanów… wygoda. Najstarsze cmentarze w USA zachowały formy tradycyjne (przede wszystkim anglosaskie) – europejskie, ale nowsze coraz częściej wyglądają jak pola golfowe, aby łatwiej było kosić na nich trawę. Urna z prochami skryta jest pod niewyróżniającą się i niewystającą ponad murawę tablicą (fot. 3). Jeszcze bardziej czułem się zaskoczony, gdy obok za symbolicznym płotkiem zobaczyłem cmentarz dla zwierząt…

Pamięć żyjących też bywa krótka. Na niektórych cmentarzach zauważyłem, że liczne groby mają dodatkowy wyróżnik w postaci niewielkiej gwiaździstej flagi (fot. 4). Myślałem, że to tylko kolejny typowy dla USA przykład atencji dla narodowego sztandaru. Pytałem o to wiele osób, ale żadna z nich nie umiała rozjaśnić moich wątpliwości. Dopiero w administracji jednego z cmentarzy w Pensylwanii dowiedziałem się, że flaga taka wyróżnia zmarłych, którzy za życia walczyli w jakiejś zamorskiej wojnie… A że było ich sporo, to i flag na cmentarzach jest dużo.

Zdecydowanie wolę spacery po najstarszych amerykańskich cmentarzach – na przykład lubię przysiąść na ławeczce najstarszego na Manhattanie cmentarzyka przy kościele Świętej Trójcy (fot. 5), wśród wyblakłych nagrobków najważniejszych obywateli miasta w jego początkach – i to niezależnie od wyznania (co nie przeszkadzało anglikańskiemu proboszczowi). Lubię też ciszę nekropolii na drugim krańcu kontynentu. Na Alasce dumam na cmentarzach rosyjskich starowierców (fot. 6), o których Rosja zapomniała. Stąd też mam rzut kamieniem do już kanadyjskiego cmentarza w Dawson City (fot. 7), gdzie pochowani są razem ze swymi marzeniami poszukiwacze złota sprzed wieku. Niektóre bowiem cmentarze mają więcej duszy niż nasze doczesne domy.

Chiny

Chiny to olbrzymi kraj i olbrzymia populacja… Dość powiedzieć, że ponad sto milionów obywateli ma w Chinach status mniejszości narodowych. Współczesność pamięci o tych, którzy odeszli, w kraju tak silnie przeoranym przez historię społecznie, ekonomicznie czy religijnie, niewiele ma wspólnego z tradycją. Co ciekawe, dawne zwyczaje cmentarne częściej kultywuje chińska diaspora rozsiana po świecie. W samych Chinach zdecydowana większość dopasowuje swój obyczaj do zasad panujących w tzw. świecie zachodnim. Naśladownictwem jest przecież nawet mauzoleum genseka Mao w Pekinie. Dlatego więcej wiecznej zadumy znajdowałem na cmentarzach mniejszości narodowych i religijnych. Takim nastrojom mogłem się na przykład oddać w Turfanie na zachodnich krańcach pustyni Takla Makan w prowincji Sinciang. Kiedyś przeważała tutaj ludność pochodzenia perskiego i tureckiego (przywędrowali Jedwabnym Szlakiem). Dzisiaj są już oni tylko mniejszością, ale stare cmentarze przetrwały (fot. 8). Miejsca te uczą pokory w sposób przewrotny: oto tradycyjne muzułmańskie nagrobki glinianej formy i koloru trwają otaczane przez betonowe giganty mieszkalne współczesnej warstwy średniej. Blokowiska i wysokościowce przytłaczają historię człowieczą. Średniowiecze zderza się z XXI wiekiem.

Inaczej jest w Tybecie, gdzie terytorium jest gigantyczne, a populacja mizerna. W większych miastach tradycyjnych cmentarzy jest już niewiele, ale w małych wioskach ciągle trwa buddyjska forma żegnania bliskich. Co z przyrody powstało, przyrodzie jest oddawane. Dawniej dominował obyczaj z naszego punktu widzenia okrutny: ciała zmarłych były, zgodnie z prawiecznym rytuałem, rozdrabniane przez odpowiedniego kapłana i pozostawiane na bezludziu. Stawały się one… ptasim pokarmem i dzięki temu miały bliżej do nieba, a po człowieku pozostawały kamienne tabliczki z religijnymi inskrypcjami. Dzisiaj częściej ciała pokrywane są warstwą kamieni, a mroźny wiatr i surowy klimat mumifikują postać. Groby wyglądają jak wspólny kamienny kurhan (fot. 9), który – w krajobrazie pozbawionym kolorów – wyróżnia się żywymi kolorami modlitewnych kamieni i flag, a pamięć o zmarłych kultywuje się w domach, w osobnym pokoju przeznaczonym do modlitw..

Kazachstan

Muzułmańska tradycja tych ziem ma bolesną wyrwę z czasów dominacji komunistycznej. Cmentarze stały się wtedy świeżą radziecką kalką rosyjskich cmentarzy. Dopiero w ciągu ostatnich lat powrócono do dawnych zwyczajów. Często więc stare, gliniane, rozpadające się nagrobki, przesłaniane potem większymi ceglanymi w czasach sowieckich, uzupełniane są dzisiaj ponownie nagrobkami tradycyjnymi. Muzułmańskie cmentarze nie są miejscami odwiedzin i wspomnień. Zmarłych odprowadza się… na zawsze, więc cmentarze są puste i wyglądają na zapomniane. Kopuły grobów wyróżniają się w stepie może romantycznie (fot. 10), ale nastroju mają w sobie bardzo niewiele (w miarę upływu lat od pogrzebu coraz mniej…).

Indonezja

Bliskie równikowi położenie i podzwrotnikowy klimat muszą dominować nad indonezyjskimi wyspami, a więc i nad cmentarzami. Muzułmańska skromna forma nie przetrwałaby długo, gdyby grobów nie wieńczono kamiennym cokołem. Szybko pokrywa je wilgoć i kołderka flory. Nagrobki są tu więc najczęściej pokryte mchem (fot. 11). Okazalsze groby i skromniejsze wystające z ziemi nagrobne tablice już po kilku latach nie mają czytelnych napisów i religijnych inskrypcji. Indywidualizm zamienia się w anonimowy symbol, zupełnie jakby przeszłość była czymś wstydliwym. Bardziej zdobne groby zarezerwowano dla sułtanów, tyle że było ich przecież niewielu. Cmentarze Indonezji uczą pokory.

Malezja

W krajach takich jak Malezja lub Indonezja trudno mówić o jednym wzorcu kulturowym, o jednej tradycji. To kraje wspólnotowe gromadzące dziesiątki (a w rzeczywistości setki!) grup etnicznych. Nawet jeżeli byt państwowy uczyni którąś religię dominującą, to i tak kulturowe rytuały mają dziesiątki (a w rzeczywistości setki!) wersji. Malezja – po części kontynentalna, po części wyspiarska – istniała od zawsze dzięki handlowi morskiemu, a zatem jej naturalna populacja nieustannie była wzbogacana przybyszami z daleka. Czasem uciekali tutaj przed biedą, żeby przeżyć, a czasem przybywali, by dominować w handlu i w polityce. Moim ulubionym portem w Malezji jest Malakka. Muzułmańskie cmentarze są podobne do tych w Indonezji, jednak więcej nastroju znalazłem w miejscach poświęconych zmarłym mniejszościom. Chińscy imigranci swych zmarłych honorują nie tylko na cmentarzach. W świątyniach buddyjskich na specjalnych ołtarzach próbują oni ocalić pamięć o bliskich i zapewnić im nieziemski już los modlitwą – skromnie, symbolicznie, np. pod postacią niewielkiej kostki z imieniem i zdjęciem (fot. 12). Do tego kadzidełka, kilka kwietnych płatków, a czasami jakiś osobisty drobiazg świadczący o tęsknocie tych, którzy przynoszą tu swą modlitwę i smutek…

Trwa też w Malakce zrujnowany cmentarzyk pierwszych europejskich kolonizatorów (fot. 13) – Holendrów i Anglików. Pamięci i szacunku nie starczyło, by obronić groby przed zmurszeniem. Groby porozbijane, rozkradzione. Trwają ich resztki na przykościelnej kwaterze, a obok tętni handlowa i turystyczna dzielnica.

Koniec części 2.

Tekst i zdjęcia: Przemysław Osuchowski