Małe podróże mnie nużą, wolę te większe. A że Chiny to kraj (świat właściwie) olbrzymi, poznawałem je na raty. W ciągu ostatniej dekady włóczyłem się po Chinach pięciokrotnie. Były to podróże wielotygodniowe. Żeby zachować niezależność, penetrowałem Chiny własnym samochodem, takim wszystko mającym. Można się nim przemieszczać, można wjechać w obszary pozbawione dróg. Można w nim spać i przygotowywać posiłki.

Często obywatele Chińskiej Republiki Ludowej patrzyli na mnie jak na kosmitę. Ale przynajmniej nie musiałem uczyć się Chin pod dyktando biur podróży. Mogłem to robić na własnych zasadach. Nie żałuję. Mało tego, będę tam wracał. Państwo Środka poznałem od środka i od jego krańców. Od Himalajów po Pustynię Gobi, od Tienszanu po Morze Żółte. Jest więc o czym opowiadać… Od czego zacząć? Czym skończyć? Jak te obserwacje i emocje podsumować? Alfabetycznie wyglądało to mniej więcej tak…

(2. część artykułu, z literami od „F” do „M”, opublikowana została w 78. wydaniu magazynu „ELIT News”)

N – jak narody

Chińczyków – obywateli Chin – mało nie jest. Dwa razy więcej niż wszystkich Europejczyków. Miliard czterysta milionów. 90 procent z nich to Chińczycy Han. Ale ponad 130 milionów obywateli ChRL to mniejszości narodowe. I nie są to imigranci, którzy do Chin przyjechali. To Chiny „przyszły” do nich. Oficjalny status mniejszości Pekin przyznaje 56 grupom etnicznym. W rzeczywistości jest ich około 200. Niektóre z nich przebiły się do świadomości globalnej. Tybetańczyków żyje w granicach Chin 6 milionów. Jest ich więc więcej niż w Europie Duńczyków, Słowaków lub Finów. Ujgurów na zachodzie Chin żyje ok. 9 milionów. A więc więcej niż w Europie Austriaków, Bułgarów, Szwajcarów. Mandżurów jest 11 milionów, więcej niż europejskich Greków, Portugalczyków, Szwedów lub Czechów. Mongołów w Chinach jest 6 milionów, dwukrotnie więcej niż w Mongolii! Ciekawostką jest też milion ludności, która nie ma określonego statusu narodowego. Milion! Trzykrotnie więcej niż obywateli Islandii!
Większość z mniejszości żyje w poczuciu krzywdy lub wręcz okupacji. Dotyka ich sporo szykan i ograniczeń. Dynamika odśrodkowa w Chinach jest olbrzymia. Plus wynikający z bycia mniejszością jest prawdopodobnie tylko jeden – mniejszości nie dotyczył brutalny formalizm demograficzny „jedna rodzina – jedno dziecko”. Gdy rozmawiałem z Tybetańczykami i Ujgurami o ich beznadziejnych dążeniach do niezawisłości, odpowiadali, że 30 lat temu też nikomu nie przyszło do głowy, że inny kolos, Związek Radziecki, rozpadnie się na kilkanaście państw. Fakt.

O – jak obcokrajowcy

W Pekinie oraz w największych miastach przemysłowych obcokrajowiec nie jest już przybyszem z innej planety. Produkcyjny i eksportowy boom otworzył szeroko chińską bramę. Ale dalej od biznesowych centrów, dalej od turystycznych ikon – Wielkiego Muru, Terrakotowej Armii, Zakazanego Miasta – Europejczyk czuje się mocno wyobcowany i ignorowany. Na prowincji jest wręcz intruzem. Wzbudza ostrożną ciekawość, prowokuje pytania, na serdeczną gościnność nie ma co liczyć. Wieki izolacji i półwieczna dominacja towarzyszy komunistycznych owocuje rezerwą. W najlepszym przypadku obojętnością. Żywiej na przybyszy reaguje tylko młodzież i dzieci. Proszą o wspólne zdjęcia, dopytują nieudolnym angielskim, skąd przybywasz. No i czy się wam podoba? Chińczyk na ulicy, w autobusie, w sklepie „ubrany jest” w niewidzialną zbroję, okryty jest kokonem. Chce być niewidzialny i innych nie widzi. Z innymi się nawet zderza. W drzwiach toalety, wagonu metra, świątyni, muzeum obcokrajowiec jest potrącany. W kolejce lekceważony. Nawet policjant z drogówki udaje, że twego samochodu nie widzi. Sympatię wzbudza dopiero wspólnota zainteresowań. Jeżeli jedziesz rowerem z turystycznym bagażem, na pewno wywołasz sympatyczną reakcję innego rowerowego włóczęgi. Jeżeli jedziesz kamperem, a spotkasz kampera chińskiego (jest ich co kot napłakał), obsypią cię prezentami. Interakcję wywołuje dopiero mocna akceptacja chińskiego stylu życia. Jeżeli w restauracji okażesz, że czujesz się tam obco, nikt cię nie widzi. Ale gdy zaglądniesz do kuchni albo zamówisz to samo, co przy sąsiednim stoliku, można nawiązać niezobowiązującą znajomość. Dobrze nawiązywać kontakty przez dzieci. Wpierw kilka fotografii, jakiś cukierek, życzliwość i podprowadzą do rodziców, może cię nawet zaproszą do domu. A jeżeli robisz coś „interesującego”, np. naprawiasz coś pod maską samochodu, trzeba być tolerancyjnym dla kilkunastu osób, które towarzyszą ci biernie… Bezceremonialnie wsadzają łeb pod maskę i w milczeniu się przyglądają. Trzeba więc być cierpliwym…

P – jak Pekin

To straszne miasto. Niekończący się moloch. Gigantyczne budynki, gigantyczne ulice, gigantyczny tłok. Jazda samochodem to walka o przetrwanie. Dopytanie się o drogę niemożliwe. Pekin to miasto dziwne. Większość mieszkańców nie urodziła się tutaj, przyjechali szukać swoich szans. Widać to szczególnie raz do roku, w chiński Nowy Rok. Na przełomie stycznia i lutego nagle Pekin na kilka dni staje się miastem-widmem. Miastem martwej pustki. Po prostu tradycja każe wtedy odwiedzać krewnych, a ci zwykle mieszkają daleko stąd. Stolica pustoszeje niewyobrażalnie. Wtedy dopiero widać gigantomanię stołeczną. Ulice szersze niż w Moskwie, gigantyczne place, przeogromne budynki centralnych urzędów.

Pekin na co dzień nie sprawia wrażenia miejsca gościnnego, nawet reprezentacyjnego. Pekinu, który pierwsi sekretarze budowali na gruzach likwidowanego buldożerami starego Pekinu, nie uczyniono wielkim dla turystów takich jak my. Pekin miał uczyć pokory chińskich obywateli. Nie wymyślił tego towarzysz Mao. W Pekinie tak było od setek lat. Kilkakrotnie był burzony i budowany praktycznie od początku. Kilkakrotnie zmieniał nazwę. Może dlatego sprawia wrażenie miejsca, które polubić nie sposób… Nie pomogły nawet igrzyska olimpijskie w 2008 roku. I tak już pewnie pozostanie.

R – jak rewolucja kulturalna

Państwo Środka wielokrotnie przeżywało dramatyczne koleje. Bywało wielkim imperium, bywało krajem głodu i krwawych wojen domowych. Chiny najeżdżano, okupowano, dzielono. Z kolei Chińczycy często emigrowali, gdy u siebie nie byli w stanie utrzymać swych rodzin. Czym innym jednak jest przeszłość znana z podręczników, a czym innym to, co pamiętamy sami lub co opowiadają nam rodzice. Czasy, gdy Chinami rządził towarzysz Mao, to nie prehistoria. Połowa żyjących tu obywateli doświadczyła historii na własnym grzbiecie. Jeszcze pamiętają lata głodu, strachu, poniżenia… Ale… no właśnie, niewiele z tego wynika. Mao jest ciągle bohaterem masowej wyobraźni. Przeciętny Chińczyk, nawet jeżeli komunistyczne idee nie są mu bliskie, uważa, iż Mao odzyskał państwo dla obywateli. Jeżeli państwo jest opresyjne, to takie jego prawo. Dobro instytucjonalnej wspólnoty jest ważniejsze niż dobro rodziny. Chińczyk buntuje się dopiero wtedy, gdy doprowadzony jest do rozpaczy. Myślenie nie prowokuje w Chinach rewolucji. Dlatego nikt tam nie kibicuje studentom z Hongkongu. A jeżeli nawet ktoś myśli inaczej, to i tak milczy. Dlatego przed Mauzoleum Mao jest zawsze kolejka. Po chińsku niebanalna. Tłum ustawia się w sznur szeroki na 2–3 metry, długi na ponad 3 kilometry. Pomimo że kolejka jest formowana przez armię przejętych swą misją żołnierzy i policjantów, wszyscy kolejkowicze są uśmiechnięci i z radością na twarzy dreptają do przodu. Towarzysz Mao jest też bohaterem pomników, plakatów, naklejek, znaczków i wielu pospolitych gadżetów. Nie pamięta mu się zbrodni ani nawet drobnych krzywd. Nie opowiada się o nim dowcipów… Bo choć świat ma wątpliwości co do stanu chińskiej demokracji, to uparcie zapomina, że jest w Chinach tej demokracji wiele więcej niż kiedykolwiek w ciągu kilku tysięcy lat trwania imperium.

S – jak smog

Smog to współczesny chiński smok. Nie tylko w miastach nie ma czym oddychać. W Chinach wszystko jest jakby zamglone, otulone tiulem mgły. Mgły wywołanej beztroską człowieka. Nie tylko w Pekinie można bez strachu o spojówki spoglądać prosto w słońce. Chińskie słońce jest słabiutką mleczną żarówką. W miejscach odwiedzanych liczniej przez turystów można nawet zauważyć ratunkowe zestawy tlenowe dla mdlejących. Powietrze ma gorzki posmak. Klimatyzatory w hotelach i restauracjach dają tylko częściową ulgę. W miastach przemysłowych jest jeszcze gorzej… Chińczyk ze smogiem nie walczy. Czy można walczyć ze smokiem? Chińczyk się tylko nieśmiało broni. Bawełniane maski na twarzach filtrują wdychane powietrze. A brakiem słońca mało kto się martwi, bo opalenizna nie jest w Chinach trendi. Ciała się zakrywa, twarz osłania daszkami lub parasolami. Parasole to przecież wynalazek adaptowany w Europie do ochrony przed deszczem, w Chinach stosowano parasole od tysiącleci właśnie jako osłonę przed promieniami słońca. W czasach przedsmogowych…

T – jak Takla Makan

Pustynia Takla Makan – największa obszarem piaskownica świata – jest już przecięta kilkoma wstążkami asfaltu. Drzemiące pod piachem zasoby ropy i gazu zachęciły człowieka do inwestowania i tworzenia drogowej infrastruktury. Asfaltem można przejechać pustynię wszerz w ciągu 8–10 godzin jedną z trzech wstążek. Innych dróg nie ma. Trudno, żeby takie bezludzie nie prowokowało wyobraźni. Samochód mam terenowy, wszystko mający, więc…

Za pierwszym razem poddałem się po przejechaniu 200 metrów wydm. Dwa lata później ujechałem 2 kilometry. I stwierdziłem, że wystarczy. Za trzecim, po odpowiednim przygotowaniu, spróbowałem z przyjaciółmi pokonać bardzo dużo piasku i zdecydowanie za dużo słońca. Powietrze drgało swoimi czterdziestoma i więcej stopniami Pana Celsjusza. Piasek był tak gorący, że nawet w butach trudno było ustać w miejscu. Jajka na twardo gotować w nim (w piasku, nie w bucie) można. Piasek w dodatku jest tak drobny, że nawet drobny wietrzyk podnosi w górę tumany pyłu, które opadają bardzo wolno. Dlatego nie tylko sama pustynia, ale nawet miejsca odległe o kilkaset kilometrów są często zasnute piaskową mgiełką. Wysoka temperatura prowokuje też powietrzne wiry, minitornada. Wyglądają malowniczo, ale „w dotyku” miłe nie są. Taki kosmetyczny pustynny piling. Każde wyjście z samochodu to tortura. Termometr zewnętrzny w moim aucie notował od 41 do 49 stopni. W cieniu. W ruchu! W klimatyzowanym samochodzie mieliśmy, mimo klimy „na full”, jakieś 36 stopni. Jak w nieszczelnej saunie. Koszula mokra, ręcznik na oparciu siedzenia mokry, siedzenie też. Od potu. W dodatku mieliśmy silny wiatr, z niemożliwego do ustalenia kierunku. Chwilami widoczność spadała do kilku metrów. W samochodzie ważącym cztery tony i jadącym 30 km/h nie jest to sytuacja przyjemna. Wolniej jechać jest nierozsądnie, bo można się w piachu przy podjeździe zakopać lub przy zjeździe stracić sterowność. Za podstawę szlaku wybraliśmy łożysko okresowej rzeki Hotan. Suche jak pieprz. Pofałdowane jak gwałtownie pieczona pizza. Zawiane łachami wędrujących wydm. Oczywiście zachowaliśmy zdrowy rozsądek i nie oddaliliśmy się od równoległego asfaltu więcej niż 20 kilometrów, aby w razie czego jakoś z tej piaskownicy się wyczołgać. Wody mieliśmy zapas na tydzień. Paliwa też przyzwoite ilości. GPS rysował nasz ślad, więc w razie czego po śladzie mogliśmy się wycofać.

Nie było tak źle! ZROBILIŚMY TO!!! Pokonaliśmy Takla Makan bezdrożami. Przejechaliśmy w trzy dni off-roadem po szerokości postrach dawnych karawan i współczesnych rajdowców. Cztery przyzwoicie wyposażone samochody. Jeden przestraszony i milczący jak zaklęty przewodnik, który od kilku lat uparcie twierdził, że to niewykonalne. Ośmioro dorosłych śmiałków i dwoje dzieci. Ceną była zaledwie jedna utracona opona. Takla Makan odwdzięczyła nam się z gestem. W samochodach mieliśmy po kilkanaście kilogramów miałkiego piachu. W kieszeniach też coś się znalazło. Włosy stały dęba, bo mieszanina soli z potu i piachu dała całkiem solidny gips. Ta przygoda dopiero pomogła mi zrozumieć, jakim ryzykiem dla karawan było podróżowanie wzdłuż Jedwabnego Szlaku. Takla Makan w dosłownym tłumaczeniu znaczy „wejdziesz, nie wyjdziesz”.

Czwartą, ostatnią część artykułu pt. „Chiński alfabet” opublikujemy w jednym z najbliższych wydań magazynu „ELIT News”.

Tekst i zdjęcia:
Przemysław Osuchowski