Małe podróże mnie nużą, wolę te większe. A że Chiny to kraj (świat właściwie) olbrzymi, poznawałem je na raty. W ciągu ostatniej dekady włóczyłem się po Chinach pięciokrotnie. Były to podróże wielotygodniowe. Żeby zachować niezależność, penetrowałem Chiny własnym samochodem. Takim wszystkomającym. Można się nim przemieszczać, można wjechać w obszary pozbawione dróg. Można w nim spać i przygotowywać posiłki.

Często obywatele Chińskiej Republiki Ludowej patrzyli na mnie jak na kosmitę. Ale przynajmniej nie musiałem uczyć się Chin pod dyktando biur podróży. Mogłem to robić na własnych zasadach. Nie żałuję. Mało tego, będę tam wracał. Państwo Środka poznałem od środka i od jego krańców. Od Himalajów po Pustynię Gobi, od Tienszanu po Morze Żółte. Jest więc o czym opowiadać… Od czego zacząć? Czym skończyć? Jak te obserwacje i emocje podsumować? Alfabetycznie wyglądało to mniej więcej tak…

(3. część artykułu, z literami od „N” do „T”, opublikowana została w 81. wydaniu magazynu „ELIT News”)

U – jak Ujgurzy

Ujguria, ze wszystkimi jej nabrzmiałymi społecznymi problemami, to dla wielu tylko wschodnia prowincja Chin. I 100 lat temu, i teraz. Dla drugich (wcale nie tylko dla Ujgurów) to tereny przez Chiny podbite i okupowane. Niby życie na ulicach miast i w małych wioskach toczy się naturalnym bazarowym rytmem, ale nie ma miesiąca, żeby nie obyło się bez gwałtownych, żywiołowych rozruchów. Zapalnikiem może być każde głupstwo, każda plotka. Ale konflikt nie wziął się znikąd. Między Ujgurami i Chińczykami, a więc między skazanymi na siebie sąsiadami, niechęć narasta. Między Ujgurami a policją i wojskiem – tym bardziej. Ofiary śmiertelne zdarzają się często. Po obu stronach. Niby ludzie krążą po swym mrowisku utartymi ścieżkami, gdzieś się spieszą, coś załatwiają, ale uśmiechu tu niewiele, o życzliwość trudno. Historyczne tradycje państwowe Ujgurów nie podlegają żadnym wątpliwościom. Podobnie jak imperialne ambicje Chin. Dziewiętnastowieczna próba odtworzenia państwowości Kaszgarii skończyła się bezwzględnym układem mocarstw: Chin, Rosji i Brytyjskiej Korony. Skąd my to znamy… Ale Ujgurzy albo Turkiestańczycy Wschodni o swych ambicjach niepodległościowych nie zapomnieli. W latach czterdziestych XX wieku znów dwukrotnie ogłaszali niepodległy byt i własną państwowość. Wielka Brytania i ZSRR miały wtedy inne zmartwienia, więc Chiny zrobiły z Ujgurią, co chciały, czyli spacyfikowały Ujgurów. Krwawo. Za naszej pamięci też nie było lepiej. Ekstremistów muzułmańskich wśród Ujgurów jest tylu, co kot napłakał, ale po 11 września Pekin sprytnie wykorzystał amerykańską krucjatę antyterrorystyczną i przekonał USA do uznania Islamskiego Ruchu Wschodniego Turkiestanu za ugrupowanie właśnie terrorystyczne. To w konsekwencji spowodowało, że świat nie patrzy na Sinciang jak na Tybet. No i w dodatku Ujgurzy nie mają tak popularnego przywódcy, jakim jest Dalajlama. Choć bardzo by chcieli. Niekwestionowanym przez nich autorytetem jest najbogatsza kobieta regionu, Rebija Kadir. Z pasją poświęciła się nie tylko interesom, próbowała organizować ziomków w sposób możliwy do zaakceptowania przez Pekin. Niestety, nie doceniła Pekinu. Zapłaciła za to 6 latami więzienia. Wyemigrowała do USA i z daleka przewodniczy Światowemu Kongresowi Ujgurów. Organizacja nie ma charakteru religijnego, ale i tak jest dla Pekinu nie do przełknięcia. Czy można się dziwić, skoro jej celem jest wprawdzie pokojowe, ale pełne usamodzielnienie i wybicie się na niepodległość? Dopóki Sinciang był tylko zapomnianą przez Boga i świat górzystą i pustynną, mizernie zaludnioną prowincją, Chińczycy zadowalali się dominacją polityczną. Już po drugiej wojnie światowej Chińczyków Han nie było w Ujgurii nawet, ale wkrótce okazało się, że Sinciang może mieć też poważne znaczenie gospodarcze, bo jest tam prawie połowa chińskich zasobów węgla kamiennego, a pod pustynią Takla Makan drzemią olbrzymie zasoby ropy naftowej i gazu. W dodatku Chiny cierpią na przeludnienie swych wschodnich prowincji, więc dzisiaj w Ujgurii rdzenni Ujgurzy są już tylko mniejszością narodową. Na wsi stanowią jeszcze zdecydowaną większość, ale miasta są zdecydowanie chińskie. I ciągle napływają tu i zapuszczają korzenie kolejni osiedleńcy. Pekin zachęca ich do tego bez skrupułów. Kiedy przed dekadą byłem w Ujgurii po raz pierwszy, zobaczyłem w wielu miejscach pozbawiony uśmiechu średniowieczny skansen. Dzisiaj nie chcę udawać, iż widzę tylko złe strony chińskiej migracji na zachód. Bo Kaszgaria staje się po prostu nowoczesną, cywilizowaną, coraz zamożniejszą krainą. A że bezduszną, z wyrwanymi korzeniami tradycji, bezwzględnie kolonizowaną – to już zupełnie inna sprawa… Przybysze tacy jak my są ignorowani przez mieszkańców muzułmańskich skupisk. Może gdyby znali choć trochę polską historię, rozmawialiby z nami bardziej otwarcie.

W – jak Wielki Mur Chiński

W czasach, kiedy na ziemskiej orbicie nie było jeszcze setek satelitów i fruwał tam tylko Gagarin z Tiereszkową i Łajką, podobno jedynym obiektem zbudowanym przez człowieka widocznym z kosmosu był Wielki Chiński Mur. Dzisiaj z kosmosu można już bez problemu inwigilować niewierną żonę, ale Chiński Mur ciągle zadziwia. Czasem z gliny i ubitej ziemi, czasem z wypalanych cegieł. Być w Chinach i nie zobaczyć muru? Byłem więc przy murze na jego początku w prowincji Ganzu, byłem w kilku miejscach po drodze, byłem i na końcu muru. Tam, gdzie dociera do Morza Żółtego i oblewają go morskie fale. Mur Chiński we fragmentach odwiedzanych przez wycieczki, moim skromnym zdaniem, nie jest zabytkiem, lecz osobliwością. Taką samą jak Jezus Chrystus Król Wszechświata w Świebodzinie. Gdy patrzyłem na jedno i drugie, zastanawiałem się… po co? Dawno, dawno temu, jeszcze przed narodzinami Jezusa w Betlejem, w Chinach budowano mury, które chroniły ludzkie osady i pola uprawne przed barbarzyńcami z północy. Przede wszystkim przed koczownikami mongolskimi. Ale nie tylko. 2200 lat temu cesarz Qin Shi Huangdi postanowił połączyć wszystkie mury w jeden system umocnień obronnych. Przez setki lat mur poprawiano, unowocześniano, podwyższano. Pokazywał potęgę Państwa Środka, budził respekt. Ale w chwilach dla historii Chin kluczowych nie wystarczył, by powstrzymać Mongołów, Mandżurów, Japończyków. Jest więc jedynie osobliwością i dowodem ludzkiej naiwności. Wędrowanie po Murze nie jest proste. Mimo że Chińczycy do wielkoludów nie należą, każdy stopień schodów Chińskiego Muru ma prawie pół metra wysokości. Wspinaczka jest więc czynnością mozolną. A schodzenie w dół może być przyczyną wielu groźnych chorób i kontuzji. Kontuzje biorą się z nieostrożnego nadwyrężania stawów i mięśni. Choroby z konieczności ocierania się o setki innych wspinających i wymiany z nimi flory bakteryjnej. Gdyż na mur wspina się nieprawdopodobny tłum. Spocony. Z obłędem w oczach. Wielki Mur służy też do tzw. wychowania patriotycznego. Chyba za żadnego cesarza nie rozbudowywano Chińskiego Muru tak sprawnie, jak obecnie. Mimo to – wiem z doświadczenia – da się dotrzeć do takich fragmentów Wielkiego Muru, gdzie można kontemplować historię w samotności i ciszy. Adresu jednak nie podam. Bo jeszcze zamierzam tam w spokoju wrócić.

X – jak Xi’an

Miasto sławne. Przed dwoma tysiącami lat– chińska stolica. Przez kilka dynastii. To do Xi’an prowadził Jedwabny Szlak, zanim przedłużono go do Pekinu. Ale z dawnej świetności zostało niewiele. Aglomeracja, jak to w Chinach, oczywiście olbrzymia, lecz śladów wielkiej przeszłości ocalono niewiele. I pewnie nikt by i dziś Xi’an się nie interesował, gdyby nie przypadkowe, a zadziwiające odkrycie archeologiczne w 1974 roku… Mniej więcej 2200 lat temu swą cesarskością cieszył się tu Cesarz Qin Shi Huangdi. Uznaje się go za najważniejszego z twórców chińskiego imperium. Taki chiński Chrobry, Śmiały albo Łokietek. Zjednoczył kraj po wiekach rozdrobnienia i wojen domowych, skodyfikował prawo, ujednolicił systemy miar i wag, wprowadził wspólną walutę. Zapoczątkował połączenie murów obronnych małych państewek na północy i w tym sensie stworzył Wielki Mur. Miarą jego wielkości była liczba jego wrogów, których pobił i upokorzył. Był bezwzględny i nie miał złudzeń, wiedział, że po śmierci jego los może nie być spokojny. Postanowił również zza grobu bronić przed wrogami swych osiągnięć, swej wielkości, swego cesarskiego spokoju. A grobowiec dla siebie przygotowywał 36 lat. Budowało go 700 000 robotników! Wysiłek godny faraonów. Efekt również. Na straży spokoju cesarza stanęła armia co najmniej 7000 żołnierzy i koni. Być może jest ich znacznie więcej, bo do tej pory odkopano zaledwie kilkanaście procent pośmiertnego orszaku. Figury naturalnej wielkości wypalane były z gliny, miały zindywidualizowane rysy twarzy, uzbrojone były w prawdziwe łuki i miecze. Terakotowe postaci malowano w żywe kolory, prawdopodobnie wyposażano też w wiele autentycznych przedmiotów użytkowych. Stanęli gotowi do bitwy, której nigdy nie stoczyli. Już 4 lata po śmierci cesarza grobowiec splądrowano i częściowo zniszczono. Zburzono dachy nad ziemnymi konstrukcjami. Terakotowe dziwo zamieniono w gruzy. Powodzie pokryły teren cesarskiego mauzoleum ziemną kołdrą. A potem na wieki zapomniano o skamieniałej armii. Zapiski dziejopisów o wspaniałym grobowcu z czasem traktowano jak legendę. W 1974 roku kopiący studnię rolnicy przypadkowo wpadli do wnętrza podziemnych koszar. Dziś w terakotowym muzeum można zrobić sobie zdjęcie z człowiekiem, który „odkrył” armię. Sama armia nie zachowała się w dobrym stanie. Większość figur była potłuczona. W kontakcie z powietrzem, a raczej z powietrza zanieczyszczeniem, w ciągu kilku minut znikają kolory, którymi postaci zdobiono. Mimo to armia krok po kroku poddawana jest rewaloryzacji. Prace archeologiczne, które pod Xi’an prowadzi się cały czas, to gigantyczny wysiłek konserwatorski. Efekt jest imponujący. W kontemplacji wyjątkowego zabytku przeszkadzają, oczywiście, gigantyczne tłumy zwiedzających. Trzeba mieć mocne łokcie, by dopchnąć się do barier otaczających tarasy, z których podziwia się odkrywki archeologiczne i setki już odbudowanych postaci. Obok cały czas trwa „składanie”, „sklejanie”, „polichromowanie” następnych. Co najciekawsze, choć wiadomo, w którym miejscu jest cesarski grobowiec, do dziś nie podjęto decyzji o jego otwarciu. Archeolodzy postanowili poczekać, aż będą dysponować lepszymi technologiami utrwalania dzieł sztuki sprzed 22 wieków. A spodziewają się znaleźć rzeczy większe, piękniejsze, cenniejsze niż armia, która grobowca pilnuje. Cywilizacja chińska, i jej niewątpliwie wielki dorobek, ma sporo emblematycznych symboli. To fascynujące, móc zobaczyć kwintesencję tej symboliki w obiekcie, o którego istnieniu nikt nie wiedział jeszcze 40 lat temu. Może i dobrze… Gdyby Terakotową Armię odkopano na przykład 20 lat wcześniej, rewolucja kulturalna obeszłaby się z nią mniej starannie. Dziś oglądalibyśmy tylko fotografie i gipsowe kopie. Miał więc cesarz Qin Shi Huangdi jednak trochę szczęścia. A może po prostu przed złym losem obronili go żołnierze Terakotowej Armii?

Z – jak zbrojenia

ChRL posiada obecnie największą, najliczebniejszą armię świata. I nie są to tylko tysiące żołnierzy. Mają do dyspozycji technologie zabijania, o jakich nikt w Chinach nie marzył jeszcze niedawno. Chińska armia pręży muskuły i buduje miedzynarodowy prestiż państwa, a i na użytek wewnętrzny stanowi podstawową przestrogę. Koszary, wojskowe przemarsze nie są zawoalowane. Chińczycy chcą być i są „silni, zwarci, gotowi”. Widok munduru wzbudza wszędzie mieszaninę autorytetu i… strachu. Militarystyczne ambicje są też obecne w życiu cywili. Mundurowe kurtki i spodnie są popularnym strojem powszednim. Militarne gadżety są jeszcze popularniejsze. Karabinowe łuski są przedmiotem dowolnego wykorzystania, a kałasznikopodobne zabawki powszechne. Dzieciaki lubią bawić się w wojsko. Popularne są nawet karuzele, w których zamiast wagoników lub łódek malcy kręcą się w zminiaturyzowanych… czołgach. My – turyści – w takich miejscach czujemy się nieco nieswojo.

Ż – jak Żółta Rzeka

Nie jest to wprawdzie bananowa ani cytrynowa żółć, ale faktycznie jest… żółta. Żółtawobrązowa. Niesie przez całe Chiny gigantyczne ilości lessowego mułu. W każdym metrze sześciennym wody jest 37 kilogramów ziemi! Co ciekawe, w Lanzhou, choć od Morza Żółtego dzielą ją tysiące kilometrów, Żółta Rzeka jest potężna, natomiast u ujścia mizerna, gdyż jej gigantyczne zasoby są po drodze pożytkowane dla nawadniania upraw. Przemysłu pewnie też. Do morza „żółtej” wody wpada więc niewiele. Huang He (jej dorzecze) faktycznie była początkiem cywilizacji chińskiej. Stanowiła o jej rolnictwie. Jangcy jest jeszcze większa i ma poważniejsze znaczenie dla współczesnej gospodarki i komunikacji. Jednak to właśnie Żółta Rzeka rządzi naszą wyobraźnią. A ponieważ nie jest przejrzysta, pozostawia wiele naszym domysłom. Jak wszystko w Chinach…

Więc warto tam jechać i ułożyć własny chiński alfabet. I może powtórzyć za Konfucjuszem, który po wejściu na górę Tai powiedział: „Czuję, że świat jest znacznie mniejszy!”.

Tekst i zdjęcia:
Przemysław Osuchowski