W języku suahili safari to po prostu „podróż” i nie mam pojęcia, jak to się stało, że to słowo utrwaliło się w powszechnej pamięci jako afrykańska wyprawa myśliwska. Jednak o safari fantazjowałem od zawsze. Miałem to szczęście, iż bezkrwawych safari – czyli afrykańskich wypraw fotograficznych – odbyłem kilkadziesiąt. Zwykle były to kilkudniowe lub dłuższe wypady w afrykański busz i sawannę.

Najwięcej doświadczenia zdobyłem w Kenii, Ugandzie, Namibii i RPA. Zaczynałem od wycieczek z przewodnikiem, z czasem zacząłem tropić zwierzęta samodzielnie, a potem nawet w swej bezczelności posunąłem się do „prowadzenia” wśród afrykańskiej fauny i flory przyjaciół i znajomych. I dało mi to sporo satysfakcji. W domowym archiwum zgromadziłem tysiące zdjęć. Zdarza się więc, że pomagam innym przygotować się do fotograficznych safari. Większość moich rad wynika z błędów, które sam popełniałem, oraz z lekcji (których pilnie słuchałem) najlepszych przewodników i filmowców pracujących dla Animal Planet. Kanał ten zaczął nadawać swe audycje w 1996 roku – tak się złożyło, że właśnie wtedy po raz pierwszy fotografowałem w afrykańskim buszu. I tak się zaczęła ta miłość od pierwszego wejrzenia…

 Jak się przygotować?

Jeżeli wybieracie się na safari z wszystkomającym telefonem, smartfonem, iPhone’em… to nie jest tekst dla Was. Aby utrwalać zwierzęcy świat, potrzebny jest fotograficzny klasyk, który waży co najmniej pół kilograma i jest na tyle duży, by dobrze stabilizował się na ręce, która służy za podporę. Nie musi to być superdroga „maszyna”, ale ważne jest, by dysponowała zoomem nie mniejszym niż 200. Zwierzęta słusznie uważają nas za intruzów i gdy się do nich zbliżamy, pokazują nam tylko swój… tył (Fot. 1). Warto więc zaopatrzyć się w teleobiektyw. Ja preferuję zoom 400–600.

Gdy już mamy przyzwoity aparat, trzeba uzbroić sie w… cierpliwość. Fotografowanie zwierząt w ich naturalnym środowisku wymaga czasu. Warto w ciszy poczekać, aż „bydlątko” zaciekawi się nami i bez lęku spojrzy w naszą stronę. Dopiero takie zdjęcie przyniesie nam satysfakcję.

Ponieważ fotografować będziemy na ogół w mniej lub bardziej dzikim terenie, przydatny jest też samochód terenowy i podstawowe umiejętności jazdy po nierównych łąkach, po piachu, po skalistych wertepach. W afrykańskich parkach narodowych zwykle wolno poruszać się tylko wyznaczonymi szlakami. Niestety najczęściej są to asfaltowe ścieżki. Nie zachęcam – na początek – do samodzielnych poszukiwań samochodowych, szczególnie popularnymi autami osobowymi. Z poziomu siedzenia zobaczymy tyle, co nic. Na safari potrzebne jest auto o wysokim zawieszeniu i najlepiej otworem w dachu, tak aby przeszukiwać krajobraz z wysokości, powiedzmy, 2 metrów – ponad wysokimi trawami i niższymi krzewami.

Nie liczcie na to, że się na safari wyśpicie. Zwierzęta najaktywniejsze są o świcie i o zmierzchu. Na safari wyruszamy więc jeszcze w ciemnościach, a ciemności afrykańskie są legendarne! Drugą szlachetną porą tropienia zwierząt jest czas zachodu słońca. Kolory są wtedy cieplejsze i bardziej nasycone.

Fotografowanie zebr i żyraf

Dzisiaj opowiem o fotografowaniu dwóch emblematycznych cudów przyrody: zebr i żyraf. Dlaczego wybrałem akurat te zwierzęta? Dlatego, że ich naturalna estetyka uwiedzie każdego!

 Zebry swym kontrastem na tle zielonej i piaskowej przyrody piękne są zawsze! Przy okazji wyjaśniam: zebry mają białe pasy na czarnym tle, a nie odwrotnie. W każdym razie do takich wniosków doszli w końcu genetycy. Ich pasiasta maść przyciąga wzrok i zadziwia plastyką. Zebra na zdjęciu zawsze jest piękna! Nawet gdy popsujemy kadr i uchwycimy tylko „kawałek” zebry, fotografia zaskoczy nas estetycznie (fot. 2).

Zebry są piękne z każdej strony (fot. 3). W dodatku są stworzeniami stadnymi, o silnych więzach społecznych, więc często przyjdzie nam obserwować wiele ich zachowań wspólnotowych… powiedziałbym: czułych (fot. 4, 5), co wzrusza, a fotografii dodaje klimatu i nastroju. I najważniejsza rada: zebry najlepiej się prezentują, gdy znajdują się w cieniu (fot. 6). Zaskakujące?

Niestety zebry (oraz antylopy) są łatwym łupem dla zgłodniałych drapieżników. Zapewne zauważycie blizny na ich zadach – to szczęściarze, którzy uciekli przed lwem lub lampartem. Może nawet zobaczycie „konsumpcję” biedaka. Nie jest to ani estetyczne, ani miłe, ale taka jest właśnie przyroda… Do tak naturalistycznej fotografii nie namawiam, choć wiem, że wielu turystów odczuwa dumę po wykonaniu takich zdjęć. Ja nie. Zachęcam natomiast do cierpliwości po zmroku! Zebry nocą czują się bezpiecznie na otwartych przestrzeniach i dysponując światłami samochodu lub ręcznym reflektorem, możemy uwiecznić piękne kadry (fot. 7).

Drugim zwierzęciem, które kocha obiektyw, jest żyrafa. Jej oryginalne proporcje (6 metrów wzrostu) ułatwiają tropienie (fot. 8). Żyrafy po prostu wystają ponad krzewy i niższe drzewa. I znów nie warto się spieszyć. Przy odrobinie szczęścia może nawet uda się Wam nie spłoszyć piękności i sfotografować żyrafę, która siedzi (fot. 9) i odpoczywa. Żyrafa czasem nie mieści się w obiektywie i można ją tylko portretować (fot. 10) lub szukać zabawnej gry cieni (fot. 11).

Włócząc się kiedyś po kenijskiej sawannie (poza parkiem narodowym), przeżyłem interesującą przygodę, która wzmocniła moje przywiązanie do dzikich zwierząt. Spotkałem mianowicie żyrafie niemowlę! Chłopczyk – metr siedemdziesiąt wzrostu! – nie miał więcej niż dwa dni; pod brzuchem dyndała mu jeszcze zaschnięta pępowina. Obserwowałem (i fotografowałem) malca z dystansu (fot. 12). Przecież w pobliżu powinna być jego matka, a nie chciałem jej płoszyć. Niestety do zmierzchu matka się nie pojawiła. Żyrafiątko się najwyraźniej zgubiło albo matkę spotkało jakieś nieszczęście. Było oczywiste, że malec nie przeżyje nocy i padnie ofiarą szakali lub hien, a było ich w okolicy sporo. Po telefonicznej konsultacji ze strażnikami z profesjonalnej placówki ratującej dzikie zwierzęta zdecydowaliśmy się malca przygarnąć. Był osłabiony, prawdopodobnie odwodniony i nie czuł lęku przed człowiekiem! Jeszcze nikt go nie nauczył, że największym wrogiem jest właśnie homo sapiens. Zapakowaliśmy biedaka na pakę furgonetki i odwieźliśmy go do prywatnego szpitala Animal Rights Reserved, fundacji prowadzącej „przedszkole” dla takich malców. Nazwaliśmy go Lanky. Odkarmiony butelką (fot. 13) wyrósł na pięknego młodzieńca. Wychował się w pobliżu ludzi (na szczęście życzliwych) i po roku przywrócono go naturalnemu środowisku. Mieszkał w okolicach Jeziora Naivasha; odwiedzałem go! Niestety, gdy okolica się zabudowała, trzeba było Lanky’ego przesiedlić do parku narodowego, gdzie – mam nadzieję – ma się dobrze.

Oczywiście czasem przed zwierzętami należy się ukryć. Ja wykorzystuję ich nieumiejętność… liczenia. Gdy w porze zachodu słońca upatrzę sobie miejsce do podglądania zwierzęcych igraszek, podjeżdżam samochodem z przyjaciółmi na wybrane stanowisko i wszyscy wysiadamy. Zwierzęta patrzą w naszym kierunku podejrzliwie. Kładę się w trawie, a kompania wsiada w auto i się oddala. Asekurują mnie z kilkuset metrów, żeby mnie ktoś nie pożarł. A ja wącham sawannę i obserwuję spektakl (fot.: 14, 15, 16), jakiego nie zafunduje mi żadne zoo! Czego i Wam życzę.

O fotografowaniu antylop i polujących na nie drapieżników opowiem przy najbliższej okazji.

Tekst i zdjęcia:

Przemysław Osuchowski